- Staram się być dzielna. Dla córki. Ale nie daję już rady – mówi Mirosława Szczecina z Suwałk.
Od dziesięciu lat bezskutecznie stara się o mieszkanie komunalne. To, w którym mieszka obecnie jest bardzo zimne, drogie i niewygodne.
Krzywica przesądziła
Kobieta od dziecka jest ciężko chora. Cierpi na krzywicę. To bezlitosna choroba. Powoduje zmiany w całym układzie kostnym, widoczne deformacje. Hamuje wzrost. Zmniejsza odporność.
Gdy choroba się rozwinie, lekarze niewiele mogą pomóc. Chociaż pani Mirka już w dzieciństwie przeszła kilka bardzo inwazyjnych operacji, kości jej nóg są krzywe i bardzo krótkie. Kobieta ma 45 lat i niewiele ponad póltora metra wzrostu. Ludzie myślą, że jest karłem.
- Wycierpiałam przez to tyle, że szkoda opowiadać. Całe życie nikt mnie nie chciał. Nawet rodzice się mnie wstydzili – opowiada.
Bezskutecznie poszukiwała pracy.
- Nie mogę wykonywać ciężkich robót, ale do każdej innej chętnie bym poszła. Gdy popatrzę na tych pijanych mężczyzn na ulicy, to im zazdroszczę. Gdybym ja była wysokim, silnym chłopem, zatrudniłabym się i żyłabym jak człowiek. Wie pani jak się czuje osoba niepełnosprawna? Jak nikt – mówi.
Gwiazdka
14 lat temu pani Mirosława urodziła córkę. Wychowuje ją sama.
- Mój ówczesny partner nie chciał mieć dziecka z kaleką. Ewa to moja gwiazdka. Tylko dla niej żyję i walczę – mówi.
- Kiedyś wypadłam z pociągu. Omal nie zginęłam. Nie słyszę teraz na jedno ucho. Gdy leżałam w szpitalu, nachodziły mnie takie myśli, że lepiej byłoby, gdybym umarła. Teraz jest Ewunia – ściska córkę.
Niestety, okazało się, że Ewa odziedziczyła po matce chorobę.
- Jak na złość odziedziczyła po mnie tylko to, bo charakterami różnimy się jak ogień i woda. Ja już tyle razy dostałam po głowie, że nie ufam ludziom. Przemykam cicho ulicami. Ona rwie się do świata. Chce ćwiczyć. Niedawno umyśliła sobie, że może spróbowałaby pochodzić na siłownię, że to jej pomoże. Boje się, że ktoś jej powie coś bardzo przykrego, wyśmieje – opowiada.
Jak mówi stara się tłumić jej zapędy.
- Z jednej strony martwię się, że ktoś ją bardzo skrzywdzi, z drugiej po prostu nie mam pieniędzy. Bilety kosztują. A ja nie mam na kurtkę dla niej, na buty. Musi nosić takie ze specjalną wkładką, bo jedną nogę ma krótszą o trzy centymetry. 30 złotych u szewca zostawię. Dla mnie to dużo – tłumaczy.
Pani Mirka musi patrzeć, jak to samo co ona, przechodzi teraz córka. Takie same operacje. Łamanie kości, łapanie ich na śruby. Poruszanie się o kulach.
I odrzucenie.
Ewa ma właściwie tylko jednego przyjaciela. Reszta dzieci trzyma się od niej z daleka. Chciałaby chociaż mieć psa.
Już nie wiąże końca z końcem
Mirosława Szczecina otrzymuje 423 złote renty, drugie tyle to zasiłki. Tuż po urodzeniu Ewy przeprowadziła się do wynajmowanego mieszkania przy ul. Hamerszmita. To kuchnia, dwa nieduże pokoje oraz łazienka. Czynsz wynosi 300 złotych. Do tego dochodzi prąd – około 100 zł, woda i opał, który kobieta musi załatwić na własną rękę. Pomieszczenia ogrzewa kuchnia węglowa.
- Gdy w niej rozpalę, nagrzewa się też pokoik z drugiej strony. W łazience jest natomiast lodowato – opowiada.
- Nie mogę dużo palić, bo opał jest bardzo drogi. Kończy mi się drewno, a co będzie zimą? Strach pomyśleć – zamartwia się.
W łazience zimą nie da się wykąpać. Trzeba grzać wodę w garnku czy czajniku i myć się w misce.
- Nieraz załatwiam swoje potrzeby do wiaderka z popiołem, a i tak leczę zapalenie pęcherza. Ewa najczęściej jest na antybiotykach do ciepłej wiosny– mówi.
Gdy Ewa wraca ze szpitala po kolejnej operacji, musi leżeć.
- Podstawiam jej basen, podmywam. Śpimy razem w jednym łóżku. Tak bym chciała, żeby miała swój pokój… – marzy Szczecina.
Zimno ciągnie od starych, nieszczelnych okien i dziur w podłodze. Aby choć trochę ograniczyć upływ ciepła, kobieta wiesza na drzwiach koce.
Niedługo koniec roku szkolnego. Ewa uczy się teraz w domu, ale od września pójdzie do drugiej klasy Gimnazjum przy ul. Kościuszki.
- Za co ja książki kupię? Ubrania jakieś lepsze – martwi się. - Nie daję już rady – mówi. – Staram się, pytam o pracę. Może niedługo będę opiekować się dziećmi, ale teraz jest naprawdę tragicznie. Fatum jakieś czy co? Telewizor się zepsuł. To samo toster i prodiż. Drewno się kończy…
Za duży metraż i nie ma wózka
Sytuację pani Mirosławy poprawiłaby zmiana mieszkania. Od dziesięciu lat składa wnioski o mieszkanie z zasobów miasta. Jak mówi, otrzymuje odpowiedź, że jej mieszkanie jest za duże, albo, że jeśli chce je otrzymać, to albo ona, albo jej córka powinny poruszać się na wózku inwalidzkim.
Zarząd Budynków Mieszkalnych kwalifikuje osoby do otrzymania mieszkania komunalnego według dwóch kryteriów: dochodu na osobę w rodzinie oraz metrażu.
- Jeśli chodzi o to drugie kryterium – o mieszkanie z zasobów miejskich mogą ubiegać się rodziny, mieszkające w lokalu o powierzchni nie przekraczającej pięciu metrów kwadratowych na osobę. Chyba, że jedna z osób w rodzinie porusza się na wózku. Wtedy metraż na jedną osobę może wynosić dziesięć metrów kwadratowych– wyjaśnia Edyta Kimera – Lange z suwalskiego ZBM-u.
- Nie posadzę córki na wózek. Nie po to przechodziła te bolesne operacje, żeby rzucić kule i wózkiem jeździć. Poza tym, byłoby to dla niej bardzo duże upokorzenie – oburza się pani Mirosława.
Jarosław Lebiediew, dyrektor Zarządu Budynków Mieszkalnych podkreśla, że jeśli chodzi o przydział mieszkań komunalnych, musi egzekwować przepisy prawa lokalnego.
Każdego roku do ZBM-u wpływa około 200-250 wniosków o niezaspokojone potrzebach mieszkaniowych. Po przesianiu ich przez sito dochodowo-metrażowe, zostaje średnio 110-120. W tej liczbie są wnioski osób bezdomnych. Po lustracji warunków mieszkaniowych, społeczna komisja typuje około 20. I tyle osób rocznie otrzymuje w Suwałkach mieszkania komunalne.
Pani Mirka ma więc bardzo małe szanse, aby szybko otrzymać mieszkanie komunalne. Być może ktoś z Państwa ma pomysł, jak można jej pomóc?
Czekamy na sygnały.
Justyna Brozio