Suwalczanka Dorota Jakubowska opiekuje się dorosłą córką z porażeniem mózgowym. Nie ma kiedy odpocząć, sama walczy z nowotworem. Problemy zdrowotne i finansowe ją przytłoczyły. Na pomoc kobiecie ruszyły Wigry Suwałki.
Państwo Jakubowscy mają dwie córki. Starsza, Natalia, jest już samodzielna. Ukończyła studia i pracuje jako ratownik medyczny. Druga – Paulina, samodzielna nigdy nie będzie. Cierpi na porażenie mózgowe i wymaga całodobowej opieki. Ma 29 lat.
- Paulinka była normalnym, zdrowym, wesołym dzieckiem. Bawiła się, śmiała, wszędzie jej było pełno. Gdy miała trzy i pół roku zachorowała. Zauważyłam w jej moczu krew. Pojechaliśmy do lekarza i pani doktor podała jej gentamycynę. Wtedy z Paulą zaczęło się dziać coś bardzo złego: dostała drgawek, miała bardzo wysoką temperaturę. Drgawki przerodziły się w ataki padaczkowe – opowiada matka dziewczyny.
Przerażeni rodzice pojechali na pogotowie. Szybko skierowano ich do Centrum Zdrowia Dziecka. Usłyszeli diagnozę, która zabrzmiała jak wyrok - polekowe uszkodzenie centralnego układu nerwowego.
- Lekarka tłumaczyła, że musiała jej podać ten lek, ale wszystko wskazuje na to, że zaaplikowała jej zbyt dużą dawkę – mówi matka.
Z tygodnia na tydzień stan dziewczynki się pogarszał. Zaczęła tracić wzrok i słuch, nie chciała chodzić, całymi dniami leżała w łóżku, dostawała ataków agresji. Niszczyła wtedy wszystko wokół siebie.
- Miała takie napady co kilkanaście dni. Rozbijała wszystko, co wpadło jej w ręce. Byliśmy pod stałą opieką Centrum. Jeździliśmy tam średnio co dwa miesiące. Z czasem leczenie zaczęło przynosić efekty i napadów agresji było już coraz mniej – opowiada Dorota Jakubowska.
Teraz zdarzają się średnio raz na pół roku. Gdy było już wiadomo, że Paulina nigdy nie pójdzie do typowej podstawówki, rodzice zapisali ją do Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego nr 1 przy ul. Przytorowej.
- Paulina miała wtedy 11 lat. Ona i taki Piotruś z Młynarskiego byli wówczas jedynymi dziećmi w Suwałkach objętymi specjalnym domowym nauczaniem – wspomina matka.
Jakubowscy od razu podjęli też intensywną rehabilitację córki.
- Woziliśmy ją na najróżniejsze zajęcia - hipoterapię, masaże. Nabyliśmy nawet psa do dogoterapii. Dzięki temu po siedmiu latach wrócił jej słuch, zaczęła stawać na nogi. Nie może jednak zrobić więcej niż kilka kroków, ponieważ każdy z nich sprawia jej ból. Paula ma podkurczone stopy. Wzrok jej wrócił częściowo. Każdy przedmiot musi oglądać z bardzo małej odległości, pod kątem. Wszystkie rzeczy przekręca, trzyma jak najbliżej oczu, ale przynajmniej nie zderza się już ze ścianami – mówi.
Koszty leczenia i rehabilitacji córki z czasem zaczęły przerastać finansowe możliwości rodziny. Choć oboje, pani Jakubowska i mąż, pracowali na dwóch etatach - pieniędzy nie wystarczało.
- Sprzątałam w szpitalu i pracowałam w Kauflandzie. Mąż pracował i zresztą dalej pracuje jako nocny stróż. Łapie też różne „fuchy”. Jest taką „złotą rączką”. Prawie wszystko potrafi zrobić, tylko glazury i terakoty nie układa. Często, gdy wraca z nocki, prześpi się zaledwie godzinę, dwie i zaraz gdzieś jedzie – czy to komuś na działce pomóc, czy gdzieś usterkę naprawić. Dobrze jak i 50 złotych zarobi – mówi.
Gdy rodzice pracowali, Pauliną opiekowała się babcia.
Pewnego dnia podczas pracy w supermarkecie Jakubowskiej przydarzył się groźny wypadek. Spadła na nią paleta. Kobieta doznała bardzo bolesnego urazu kręgosłupa. Wstawiono jej sztuczne elementy podtrzymujące kręgi. Ledwie doszła do siebie, gdy spadł na nią i jej rodzinę kolejny cios - dokładnie 20 kwietnia 2014 roku u pani Doroty zdiagnozowano raka jelita grubego. Musiała poddać się radio – i chemioterapii. Ma stomię. W szpitalu w Białymstoku spędziła trzy miesiące. Musi regularnie brać leki, pilnować diety, jeździć na kontrole, pielęgnować przetokę. W listopadzie czeka ją kolejna operacja. Powinna odpoczywać, tymczasem całymi dniami opiekuje się córką.
- Trudno opisać, jak wygląda mój dzień, ponieważ ja nie dzielę go tak, jak inni ludzie. Całą dobę jestem w gotowości. Gdy Paulina nie śpi, muszę z nią siedzieć nieraz całą noc. Pilnować, żeby się nie pokaleczyła, nie ściągnęła na siebie garnka. Muszę ją umyć, przewinąć, podać jej jedzenie. Paulina potrafi samodzielnie wziąć do ręki i zjeść malutki kawałek kanapki, ale nie utrzyma łyżki z zupą. Trzeba ją pomalutku karmić łyżeczką. Muszę domyślać się, czego jej brakuje - czy jej zimno, czy jest głodna, bo Paulina nie mówi– opowiada kobieta.
Maż pani Doroty zarabia miesięcznie 870 złotych, renta Pauliny to 570 zł, rodzina otrzymuje też zasiłek z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w wysokości około 1 tys. złotych. Po odliczeniu raty kredytu hipotecznego na mieszkanie, Jakubowskim w portfelu zostaje nie więcej niż 500 – 600 zł . Muszą za to kupić żywność i leki, opłacić prąd i wodę, zatankować samochód. Jedna pielucha dla dziewczyny kosztuje od 1,80 do 2,30 zł . W ciągu doby zużywa ich siedem, osiem. Narodowy Fundusz Zdrowa refunduje dwie pieluchy na dobę.
- Nie opłacaliśmy czynszu. Nie mieliśmy za co. Nasze zadłużenie wynosi obecnie prawie 5 800 złotych. Gdyby nie ten mój rak, mogłabym gdzieś dorobić, jakoś byśmy to w ratach spłacili. Paulinę wozilibyśmy do ośrodka w Brodzie. A tak? Co robić? Skąd wziąć? Moje rokowania nie są najlepsze. Niedługo będę miała kolejną operację. Mąż będzie musiał zostać z Pauliną, albo trzeba ją będzie oddać pod całodobową opiekę. Przerasta nas to wszystko – załamuje ręce kobieta.
- Nie można takich rodzin zostawiać samym sobie. Trzeba pomóc – mówi Dariusz Mazur, prezes suwalskich Wigier.
Pierwszoligowy klub zainicjował wsparcie. Podczas zaplanowanego na najbliższą niedzielę, 11 września o godz. 17.30 meczu z Pogonią Siedlce na suwalskim stadionie zbierane będą pieniądze na pomoc rodzinie Jakubowskich.
Można również dokonywać wpłat na specjalnie utworzone na ten cel konto:
Bank Spółdzielczy Rutka Tartak
57 9367 0007 0010 0050 0920 0003
tytułem "pomoc państwu Jakubowskim"
(just)