Jak twierdzą właściciele suwalskich sklepików szkolnych w sobotę, pani minister Kluzik-Rostowska w programie TVP Szczecin, mówiła, że zapowiedź powrotu drożdżówek do szkolnych sklepików to był tylko żart. Niezadowolenia z wprowadzonego 1 września przepisu zakazującego sprzedaży w szkolnych sklepikach tzw. śmieciowego jedzenia, a w stołówkach używania przypraw typu sól czy cukier nie kryją dzieci, rodzice i korzystający ze stołówek nauczyciele.
- Tego się nie da jeść, bo jeśli nawet na talerzu wygląda ładnie, to nie ma smaku – twierdzą zgodnie konsumenci.
Nic zatem dziwnego, że wszyscy przepisy omijają. Rodzice dają dzieciom do szkoły chrupki, batoniki, pączki i to w ilościach zdecydowanie większych niż dzieci kupowały w sklepikach, a korzystającym ze stołówek do tornistrów, między książki, wkładają ... solniczki .
- Dziś nie dziwi nikogo dziecko spacerujące po szkolnym korytarzu z olbrzymią torbą chrupek lub chipsów. Takie kupują rodzice lub sami uczniowie i przynoszą do szkoły. Wszak zakaz „śmieciowego jedzenia” dotyczy tylko sprzedaży w sklepikach szkolnych, a nie wnoszenia do szkół. Martwy przepis uderzający w szkolne sklepiki, ale nie wnoszący niczego od zdrowego stylu życia. Wręcz przeciwnie, ośmieszający ideę... – twierdzi Krzysztof Walendzewicz, właściciel kilku sklepików w suwalskich szkołach.
- Ta nieprzemyślana, niekonsultowana z nikim zmiana uderza nie tylko w sklepiki szkolne, ale też w dyscyplinę w szkole – dodaje Mirosław Hartung, nauczyciel i kandydat na posła na Sejm w najbliższych wyborach. – Dzieci na przerwach wybiegają do pobliskich sklepików, a że chętnych na śmieciowe jedzenie jest wielu, to tworzą się kolejki i dzieciaki spóźniają się na lekcje po kilka, a czasami kilkanaście minut. Ale są zadowolone bo kupiły to, co lubią: chipsy, batoniki, pączki, na które rodzice dali im pieniądze... Jestem za tym, żeby promować zdrową żywność, ale nie w ten sposób, w jaki zrobiły to resorty zdrowia i edukacji. Wylano dziecko z kąpielą i nie bardzo wiadomo jak się z tego wycofać. Ja widzę tylko jeden sposób: zaczynamy od konsultacji z dietetykami, rodzicami, nauczycielami i samymi zainteresowanymi czyli młodzieżą i dziećmi. Słuchamy ich opinii i na tej podstawie tworzymy program wdrażania zdrowej żywności nie tylko do placówek oświatowych, ale wszystkich placówek żywieniowych i punktów handlowych na terenie szkół, placówek zdrowotnych, a może też sklepów i bufetów przyzakładowych. Póki co, jedyną zmianą jaką zapowiedziała minister Kluzik-Rostkowska był powrót do sklepików drożdżówek. I na zapowiedziach się skończyło.
A obroty w sklepikach spadają, chociaż dyrektorzy szkół starają się jak mogą iść rękę właścicielom. Niestety, mogą co najwyżej obniżyć czynsz o kilkadziesiąt złotych za metr kwadratowy. Jak najtańszych zdrowych produktów szukają też sklepikarze. Niektórzy jeżdżą po nie z Suwałk do hurtowni w Białymstoku.
Zgodnie z zaleceniami w ofercie sklepików pojawiły się kanapki. Owszem schodzą, ale tak jak przysłowiowa krew z nosa. Nic dziwnego, nie każde dziecko bowiem stać na wydanie od 2 do 3,50 zł za kanapkę. Cena wysoka, ale składają się na nią nie tylko pieczywo, wędliny o określonej w przepisach jakości, surówki i koniecznie masło, ale też marża dostarczającej je firmy kateringowej i .. sklepiku. Dużo tego, ale w Polsce inaczej być nie może.
- Na początku września mówiłem, że jestem w stanie przygotować i sprzedawać kanapki po góra złotówce za sztukę, ale tego nie zrobię, bo narażę się na kontrole sanepidu, skarbówki i grom wie czyją jeszcze - twierdzi właściciel szkolnego sklepiku. - Sanepid zarzuci mi niewłaściwe warunki w jakich przygotowywane są kanapki, skarbówka brak kasy fiskalnej, a przecież w szkolnych sklepikach nie ma szans na ustawienie stołu z blatem specjalnie przystosowanym do krojenia, zmywarek. Nie zatrudnię też człowieka, który rozliczy każdą zrobioną i sprzedaną lub nie kanapkę, dołączając do tego rachunki i faktury za surowce.
I tak zwyczajnie po polsku ktoś coś zrobił, a teraz zaczyna myśleć. Tego k(n)ota odwrócić ogonem już się niestety nie da.