Już jutro ostatni czwartek karnawału. Tradycyjnie jest to dzień, w którym bezkarnie można objadać się pączkami, faworkami, inaczej zwanymi chrustami i różami karnawałowymi.
Ludowy przesąd mówi, że jeśli ktoś w „tłusty czwartek” nie zje ani jednego pączka, to nie będzie mu się wiodło. Piekarnie i cukiernie pracują dziś pełną parą. Przygotowania do „tłustego czwartku”, to dla nich najbardziej pracowity dzień w roku.
- Mam dziś prawdziwy młyn. Nie mam czasu nawet chwilkę porozmawiać – mówi Janina Kluczyńska, właścicielka suwalskiej piekarni „Jasia”.
- Przed „tłustym czwartkiem” zwiększamy produkcję pączków dziesięciokrotnie. W naszym zakładzie na jutrzejsze zapusty przygotowujemy około 50 tys. pączków. Firma zaopatruje około tysiąc sklepów dziennie – mówi Adam Ołów, właściciel piekarni, cukierni „Cymes” w Suwałkach.
W cukierniach i sklepach wybór pączków jest ogromny. Każdy, nawet najbardziej wybredny smakosz, znajdzie coś dla siebie. Są pączki bez nadzienia i z nadzieniem: różanym, toffi, z budyniem, czekoladą, twarogiem. Posypane cukrem pudrem, polane różnorodnym lukrem, czekoladą, białą, ciemną, z orzechami.
- Zdecydowanie najlepiej sprzedają się jednak pączki tradycyjne – z marmoladą i posypane cukrem pudrem, lub z pomadą, czyli lukrem. Takie pączki to około 80% wszystkich przez nas wyrabianych. Ja osobiście też takie najbardziej lubię, chociaż szczerze mówiąc – pączka zjadam jednego rocznie, właśnie w „tłusty czwartek” – mówi Ołów.
Przygotowania do „tłustego czwartku” cukiernie zaczynają dużo wcześniej, z miesięcznym wyprzedzeniem.
- Trzeba pozamawiać wszystkie produkty, zaplanować grafik pracowników – tłumaczy Ołów.
Produkcja pączka trwa około dwóch godzin. Zaczyna się od zważenia wszystkich składników. Wszystkie produkty powinny być świeże i bardzo dobrej jakości. Mąkę, jaja, drożdże i aromaty miesza się w mieszalnikach, potem ciasto rośnie w dzieżach. W tak zwanej ciastowni dojrzałe ciasto dzieli się na porcje. Następnie jest ono rozgniatane na duże placki, które wkłada się do specjalnej dzielarki. Maszyna robi z ciasta małe kuleczki, które przewożone są na stojakach do specjalnej komory- garowni. Tam drożdżowe kulki spędzają 20 minut w temperaturze około 50 stopni Celsjusza, w parze - przy 60 -procentowej wilgotności. Wyrośnięte pączki trafiają do smażalnika, a następnie są nadziewane i moczone w pomadzie.
- Nasze pączki są bardzo smaczne, chociaż w domu, dla rodziny robię własne, według swojego przepisu - mówi Elzbieta Opacińska, zajmująca się wypiekiem pączków w "Cymesie" już od siedmiu lat.
Maszyny i urządzenia są bardzo dużą pomocą w produkcji tych kulistych smakołyków.
- Nasz nowy smażalnik automatycznie przewraca po kilkadziesiąt pączków na drugą stronę. Dzięki temu są one równomiernie wypieczone. Podobnie urządzenia do nadziewania – po pierwsze odciążają pracownika, po drugie są bardzo dokładne i nie dochodzi do takich sytuacji, gdzie w jednym pączku jest za dużo nadzienia, w drugim za mało, albo wcale nie ma – tłumaczy Adam Ołów.
Jeden pączek to około 200-300 kalorii. Aby je spalić trzeba 30 minut biegać albo przez dwie godziny zmywać czy prasować. Z drugiej strony, ludowy przesąd mówi, że jeśli ktoś w „tłusty czwartek” nie zje ani jednego pączka, to nie będzie mu się wiodło. Na ten jeden dzień możemy więc chyba zapomnieć o diecie. A jeśli ktoś nie lubi pączków, do wyboru są jeszcze obwarzanki, faworki, ciasta, ciastka i słodkie bułeczki.
Justyna Brozio