Filmy nagrodzone podczas III Warszawskiego Festiwalu Filmów Białoruskich „Bulbamovie” można było zobaczyć w Suwałkach. Różnorodne obrazy – animacje, dokument i dramat, odsłoniły rąbek nowego, autorskiego białoruskiego kina.
- Nie było to łatwe kino, to prawda. Aby je zgłębić, należało brać poprawkę na to, co dzieje się na Białorusi – mówi Anatolia Gagacka z Suwalskiego Ośrodka Kultury.
- Kino białoruskie było do tej pory bardzo skostniałe. Kręcono głównie filmy propagandowe, o tematyce państwowej. Najczęściej były to filmy o II wojnie światowej, w których gloryfikowano powstańców ganiających za AK-owcami – mówi Janusz Gawryluk, dyrektor festiwalu „Bulbamovie”.
- Od trzech, czterech lat zaczęło coś „ruszać”. Młodzi filmowcy korzystają z tego, że można kupić kamery cyfrowe i próbują filmować, tworzyć autorskie produkcje. W Białorusi jest tylko jedna szkoła filmowa i wszystkie filmy wykonywane są w bardzo szablonowy, propagandowy sposób – opowiada Gawryluk. – O ile dokumenty i animacje są na dobrym poziomie, z fabułą jest dużo gorzej. Ludzie związani z filmem, którzy chcą tworzyć coś indywidualnego, innego, mają kłopoty z utrzymaniem się. Wyjeżdżają najczęściej do Moskwy. Tam kręcą seriale, popularne filmy. Dzięki festiwalowi w Warszawie, widzą teraz światło, okno z Zachodu. Mają możliwość wyboru – mówi.
Białorusini zaczynają studiować w Warszawskiej Szkole Filmowej. Młodymi twórcami ze Wschodu zaczęli opiekować się nasi znani twórcy: Jacek Bławut, Mirosław Dembiński, Łozińscy, Elwira Gryglas.
- Uczą ich, jak tworzyć dobre filmy. Potem młodzi filmowcy wyjeżdżają do swoich miast i próbują tam kręcić swoje obrazy – opowiada Gawryluk.
Dzięki „Bulbamovie” młodzi ludzie mogą pokazać swój film na dużym ekranie, poznać inne osoby zajmujące się filmem i wygrać konkretną finansową nagrodę.
- Najważniejsze, że tworzą coś własnego. Są wolni. Przełamują monolit, monopol jedynie słusznego, państwowego kina – mówi Janusz Gawryluk.
Kolejna edycja Festiwalu „Bulbamovie” już w październiku.
Justyna Brozio