Nie zdążyli się pozbierać po marcowym lockdownie, a już uderzył w nich kolejny cios. Po tym mogą się już nie pozbierać. Przedstawiciele branży fitness nie zgadzają się z decyzją rządu, na mocy której w związku z rozwojem epidemii koronawirusa wszystkie siłownie, kluby fitness i aquaparki od soboty, 17 października mają zostać zamknięte.
- To zarządzenie nas wykończy – mówi Andrzej Galiński, właściciel siłowni Heros przy ul. Staszica w Suwałkach. - Siłownie zarabiają głównie wiosną i jesienią. Latem ludzie wolą leżeć na plaży i siedzieć pod parasolem, a nie pocić się na bieżni. Tymczasem raz zamknięto nas właśnie w marcu, teraz zamyka się nas jesienią. Jeśli taka sytuacja potrwa dłużej niż do Nowego Roku, to z naszej branży nie będzie co zbierać – mówi.
Dochodów nie ma, a raty kredytów czy leasingu trzeba spłacać.
Uruchomienie siłowni to koszt kilkuset tysięcy złotych i więcej. Sam sprzęt do ćwiczeń kosztuje fortunę. Na przykład za zakup jednej bieżni trzeba zapłacić około 38 tys. złotych. Drogi jest czynsz, bo zazwyczaj siłownie zajmują od kilkudziesięciu do nawet kilku tysięcy metrów kwadratowych, do tego zatrudnienie trenerów, recepcjonistów, prąd, woda.
- Branża fitness to też cały rynek suplementacji. W swojej siłowni mam pełne półki suplementów. Nie chodzi już tylko o to, że są to zamrożone pieniądze, ale suplementy podobnie jak żywność mają terminy przydatności, albo więc sprzedam je w internecie za grosze, albo będę musiał to wszystko wyrzucić. Jedna, nieduża saszetka kosztuje czasami od 150 do 400 złotych. Bez dochodu zostaną nie tylko pracownicy siłowni czy klubów, ale też sklepy sprzedające czy regenerujące sprzęt. Odwołano już wielkie targi branżowe w Warszawie – tłumaczy.
Wzburzenie właścicieli siłowni jest tym większe, że jak dotąd w całym kraju nie stwierdzono ani jednego przypadku zakażenia koronawirusem w takim obiekcie. W „Herosie”, podobnie zapewne jak we wszystkich siłowniach, sprzęt był dezynfekowany po każdym kliencie. Wprowadzono restrykcyjne zasady dotyczące zmiany obuwia, ręczników itd.
- A w knajpie pić można! Jeśli już rząd chciał ograniczyć wizyty na siłowni, wystarczyło np. ustalić warunek, że jednorazowo może w niej przebywać pięć osób. To już byłoby coś. Teraz musimy zwrócić ludziom pieniądze za karnety, bądź dogadać się, że będą je mogli realizować w późniejszym czasie. Rekompensaty pewnie żadnej nie będzie. Wiosną zwolniono nas jedynie z płacenia ZUS-u i dostaliśmy 2 tys. zł postojowego. Chyba tylko po to, żebyśmy nie wyszli na ulice – denerwuje się A. Galiński.
Tym razem przedstawiciele branży fitness na ulicę wyjdą. Manifestacja odbędzie się w sobotę w Warszawie. Do udziału w niej zachęca chociażby pisarz Łukasz Orbitowski, nazywając decyzję rządu „barbarzyńską i nonsensowną”.
- Zależność pomiędzy uprawianiem sportu a dobrym samopoczuciem jest oczywista. Nie każdy może biegać w parku. Ja na przykład, z krzywą stopą - nie mogę. Natomiast siła i pogoda ducha jest bardzo potrzebna w trudnych czasach, u progu których stoimy. Mój przyjaciel na siłowni powiedział ostatnio, wskazując na sztangę: to moja pigułka antydepresyjna. Nie zabierajmy mu jej, nie ułatwiajmy ludziom osuwania się w ciemność – pisze Orbitowski na swoim fanpage'u.
- Raz przetrwaliśmy, to i teraz przetrwamy – mówi trzykrotny Mistrz Polski, kulturysta Daniel Myszkowski. - Nie dajmy się tej manipulacji rządu i policji. Róbmy swoje. Obecny lockdown we mnie osobiście nie uderzy, bo jestem już po sezonie i przez miesiąc, półtora będę odpoczywać, ale gdy zamknięto wszystko wiosną, akurat przygotowywałem się do startów. Można powiedzieć, że całą pracę wykonałem sam w domu. Wiadomo, że w siłowni jest łatwiej, bo mamy trenerów, profesjonalny sprzęt, ale jeśli ktoś poważnie podchodzi do sportu, da radę – podkreśla.
Myszkowski współczuje kolegom trenerom. Wielu z nich straci jedyny dochód.
- W Suwałkach może nie są to wielkie zarobki, ale w Warszawie dobry trener personalny zarabia nawet 20-30 tysięcy miesięcznie. Ludzie mają kredyty mieszkaniowe, płacą za drogie kursy. To co się teraz dzieje, to dla nich wielki cios.
Andrzej Galiński zaznacza, że w kiepskiej sytuacji znajdą się też osoby, które korzystały z siłowni, bo tak im zalecali lekarze.
- Na rehabilitację ciężko się dostać, więc przychodzą do nas ludzie, aby na przykład wzmocnić mięśnie brzucha, bo mają problemy z kręgosłupem. Wiele siłowni idzie w kierunku rehabilitacji. Osobiście znam trenerów personalnych, którzy po pierwszym lockdownie wyjechali do pracy za granicę lub zatrudnili się w produkcji, bo nie mieli za co utrzymać rodzin. My przez te kilka miesięcy zamknięcia wykonaliśmy kosztowny remont, pozyskaliśmy nowych klientów, zaczęliśmy odzyskiwać płynność, tak na 70 procent. Co będzie teraz?! Straty będą kolosalne – podkreśla właściciel Herosa.
(just); Fot. Centrum Fitnessu Heros