Z uczniami III Liceum Ogólnokształcącego w Suwałkach spotkał się dziś ks. prałat Stanisław Wysocki, prezes Związku Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej z lipca 1945 roku. Opowiedział młodzieży, jak on sam zapamiętał Obławę i jak wyglądają starania o odtajnienie rosyjskich archiwum.
- Chcemy znać odpowiedzi tylko na trzy pytania: Ile osób dokładnie zamordowano?, gdzie? i gdzie są zakopani? – mówił do licealistów.
To tylko i aż trzy pytania.
Ks. Stanisław Wysocki urodził się 1 marca 1938 roku we wsi Biała Woda koło Suwałk. Jego rodzice byli rolnikami. Gospodarowali na trzydziestu hektarach. Mieli siedmioro dzieci – cztery córki i trzech synów. W czasie II Wojny Światowej, a także po jej zakończeniu Wysoccy działali w AK. W ich domu mieściła się Kancelaria Obwodu Suwalskiego Armii Krajowej.
- Żołnierze AK spotykali się u nas przed każdą akcją. Pamiętam, że przed wyjściem wszyscy klękali i modlili się. Prowadziła je moja mama. Po powrocie z akcji, omawiali, jak było. Często rozmowy te toczyły się w naszym pokoju gościnnym czy kuchni – opowiada ks. Wysocki.
- Był słoneczny, gorący piątek 27 lipca 1945 roku, późne popołudnie. W domu odbywała się odprawa AK-owców z komendantem Ostrowskim, „Kropidłem”, a tu brat krzyczy: „Ruskie jadą!”. Na podwórko tyłem wjeżdżała sowiecka ciężarówka. Akowcy biegiem wpadli do stodoły, potem przez tylne drzwi do lasu. NKWD-ziści za nimi. Zaczęli do nich strzelać. Kilku weszło do domu. Brata, który wcześniej krzyczał, brutalnie skopali. Bili też ojca. Wyzywali od bandytów. Z listy wyczytali nazwiska – ojca i dwóch moich sióstr – Kazimiery i Anieli. Kazali wsiadać im do ciężarówki. Załadowali też na nią to, co zostawili żołnierze AK: rowery, radiostację. Odgłos strzałów zaniepokoił starszą sąsiadkę. Przyszła ze swoją kuzynką zobaczyć, co się dzieje. Staruszkę wypuścili, młodą – Zosię, też załadowali i narzeczonego siostry – Edwarda Glinieckiego. Wywieźli ich nie wiadomo dokąd – opowiada ks. Stanisław.
- Mama była bardzo obrotną kobietą. Od razu zaczęła poszukiwania. Jeździła do UB w Suwałkach i Białymstoku, była w moskiewskiej ambasadzie. Przy pomocy żołnierza znającego rosyjski napisała nawet do samego Stalina. Odpisał, że takich obywateli nie ma na terenie Związku Radzieckiego. Radzono jej, aby dała spokój, pilnowała pozostałych dzieci. Zosię z tej samej ciężarówki wypuścili. Była tak zastraszona, że przez wiele lat nie chciała nic mówić, o tym, gdzie była i jak wyglądało jej przesłuchanie. Nalegałem usilnie, próbowałem dowiedzieć się czegoś o swoich najbliższych. Powiedziała jedynie, że Kazia zginęła już podczas przesłuchań na terenie dzisiejszych koszar przy ul. Wojska Polskiego. Czy na pewno i gdzie ją pochowali? Nie wiadomo. Wszelki ślad zaginął – mówi.
Szacuje się, że podobny los spotkał około 2 tys. osób z powiatów sejneńskiego, suwalskiego i augustowskiego.
- Takich osób jak ja jest wiele. Od kilkudziesięciu lat żyjemy z ogromnym żalem. Nie możemy dowiedzieć się, gdzie są doły śmierci z ciałami naszych najbliższych, gdzie oddziały Smierszcz zabiły naszych ojców, braci, siostry. Profesor Nikita Pietrow twierdzi, że widział worki z dokumentami z obławy, ale udało mu się odtajnić jedynie dwa dokumenty. Reszta jest ściśle tajna i pomimo upływu lat, usilnych apeli – władze nie czynią starań o ich ujawnienie. Nie tylko władze rosyjskie. Apelujemy tez wielokrotnie do marszałków sejmu, prezydenta, piszemy petycje, zbieramy po kilkadziesiąt tysięcy podpisów i pozostaje to bez echa, bez żadnej odpowiedzi – mówi z żalem ks. Prałat.
- Nikt z nas nie chce żadnych odszkodowań. Chcemy tylko znać prawdę, odprawić symboliczny pochówek oraz postawić jakiś znak, krzyż przy ich dołach. Jesteśmy bezsilni, bo żadnej woli politycznej, aby tę zbrodnię wyjaśnić nie ma. Jedyne, co mogę zrobić, to opowiedzieć o tym jak największej liczbie ludzi. Dlatego tutaj jestem – mówił do licealistów.
(just)