Wojewódzki komisarz wyborczy zastosował się do wyroku NSA i na 15 stycznia 2017 r. wyznaczył przeprowadzenie referendum w sprawie lotniska regionalnego w Podlaskiem.
Uczestnicy odpowiedzą na jedno pytanie: „Czy jest Pan/Pani za wybudowaniem w województwie podlaskim regionalnego portu lotniczego?" Nawet jeśli będzie wymagana frekwencja – 30 proc., czyli ponad 300 tys. mieszkańców i większość z nich zagłosuje na „tak”, to wcale nie oznacza, że port lotniczy powstanie.
Dla samorządu województwa, który dwa lata temu nie przystał na przeprowadzenie głosowania i sprawa skończyła się wyrokiem Naczelnego Sądu Administracyjnego a wcześniej, mimo wydanych sporych kwot na środowiskowe i lokalizacyjne analizy, zrezygnował z pomysłu budowy lotniska, referendum nie jest wiążące.
Marszałek Jerzy Leszczyński oświadczył, że w przypadku ważności głosowania podejmie rozmowy z rządem. Nikt jednak nie będzie skłonny wyłożyć prawie 400 mln zł na budowę lotniska, do którego trzeba będzie później dokładać kilkanaście czy kilkadziesiąt milionów zł rocznie. Port w okolicach Białegostoku mógłby się ponoć jako tako utrzymywać, gdyby w ciągu roku korzystało z niego około miliona pasażerów. Nie jest to realne. Przypadek Radomia jest chyba wystarczająco odstraszający.
Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością możemy napisać, że w niedziele 15 stycznia 2017 r., kiedy karnawał rozkręci się w najlepsze, a prawosławnym mieszkańcom województwa w głowach będzie jeszcze szumiał Nowy Rok, do urn nie pójdzie wymagane 30 proc. uprawnionych do głosowania.
Samorząd województwa, a wiec my wszyscy, wyłoży na przeprowadzenie referendum około 4 mln zł. Już w ubiegłym tygodniu sugerowaliśmy, że zamiast w błoto, lepiej byłoby te pieniądze przeznaczyć na dofinansowanie szacowanej na 15 mln zł budowy lotniska lokalnego, czy jak kto woli pasa startowego w Suwałkach. Za inwestycję te mają zapłacić samorząd Suwałk i prywatna firma. Można by ją było wzbogacić o minimalną infrastrukturę czy wydłużenie pasa, albo trochę odciążyć budżet miasta.
Na referendum zarobią obsługujące je firmy, np. drukarnie, no i członkowie poszczególnych referendalnych komisji. Pracy będzie niedużo, a dniówka nie taka mała. Podczas ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych dieta członka obwodowej komisji wyborczej wynosiła 160 zł, zastępcy przewodniczącego komisji – 180 zł, a przewodniczący otrzymał 200 zł.
Pieniądze w błoto? Bzdura!
Przed ponad dwoma laty pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum podpisało się prawie 70 tys. mieszkańców. Sprawie od początku przygląda się Tomasz Zakrzewski z portalu referendumlokalne.pl. Oto fragmenty jego tekstu
Koszt głosowania
W komentarzach przedstawicieli władz województwa podlaskiego zaczęły się również pojawiać opinie, że samo referendum jest wydatkiem, na który nie stać samorządu. Według marszałka Leszczyńskiego w budżecie województwa nie ma środków na przeprowadzenie głosowania i trzeba będzie ich pilnie poszukać.
Tego typu wypowiedzi mogą wprawić w osłupienie. Proces w sprawie referendum toczył się od dwóch lat. Sama sprawa w tym czasie była łącznie trzy razy rozstrzygana przez NSA. Czy komentarze o braku środków finansowych na referendum świadczą o tym, że władze samorządowe przewidywały, że nie są w stanie przegrać sprawy przed NSA? Gdyby władze w sposób prawidłowy podeszły do tematu finansowania referendum to środki na ten cel powinny być już dawno zarezerwowane.
Z drugiej strony czy koszty w przypadku referendum są najważniejsze? Jeśli nawet głosowanie ma kosztować około 5 milionów to nie można mówić, że będą to pieniądze wyrzucane w błoto. W czasach, w których część środowisk mówi o kryzysie mechanizmów demokracja powinno się wręcz promować bezpośredni udział społeczeństwa w sprawowaniu władzy; jest to gwarantem budowy społeczeństwa obywatelskiego.
Na czym powinny skupić się władze
Całe zamieszanie, którego jesteśmy świadkami przekonuje, że władze nie dojrzały do stosowania wszystkich instrumentów państwa demokratycznego. Zamiast skupiać się nad możliwościami niedopuszczenia do referendum władze powinny rozpocząć rzetelną kampanię przed referendum. Po pierwsze należy walczyć o uzyskanie jak najwyższej frekwencji. Skoro referendum musi być przeprowadzone to należy podjąć starania aby uzyskać frekwencje minimum 30 proc., która jest progiem ważności głosowania. Po drugie władze powinny rozpocząć kampanię informacyjną, która pozwoli mieszkańcom na podjęcie racjonalnej decyzji w sprawie referendum. Czy jest to zbyt wiele? W państwie nazywającym się demokratycznym – nie! – przekonuje Tomasz Zakrzewski.
Wojciech Drażba
[01.12.2016] Referendum a lotnisko w Suwałkach. Żeby pieniądze nie poszły w błoto