Suwałki wiele zyskały dzięki projektowi budowy kopalni tytanu. Okazuje się jednak, że jeszcze więcej zawdzięczają decyzjom, które powstanie tej kopalni zablokowały. Pierwsza dyskusja o tym, czy nadszedł już czas, aby sięgnąć po warte biliony złotych złoża, pokazała że zdania na ten temat wciąż są podzielone.
- Nie mamy pieniędzy na emerytury i edukację. Dwa miliony ludzi żyje poniżej poziomu nędzy, a równocześnie siedzimy na bogactwie i nawet o tym nie dyskutujemy - bulwersował się Dominik Rettinger, w czasie dyskusji zorganizowanej przez Gazetę Współczesną.
To właśnie Rettingerowi udało się przypomnieć temat złóż, które skrywa północna Suwalczany. Stały się dla niego one pretekstem do snucia historii szpiegowskiej, którą opisał w swojej książce „Klasa”.
- To powieść w której trup ściele się gęsto - chwali książkę Tomasz Kubaszewski z Gazety Współczesnej.
Dyskusja na którą zaproszono pisarza, społecznika, samorządowca, ekologa i przedsiębiorcy nie dotyczyła jednak literatury. Jej przedmiot spoczywa kilkaset metrów pod ziemią w okolicach Szurpił i Jeleniewa. Są to złoża rud żelaza, tytanu i wanadu, warte nawet 8 bilionów złotych.
- Suwałki nigdy nie zostałyby stolicą województwa, gdyby nie projekt kopalni w Szurpiłach – podkreślał Jerzy Ząbkiewicz, przedsiębiorca i jeden z najlepszych specjalistów w tej tematyce .
Pomysł budowy kopalni zaczęto wprowadzać w życie na przełomie lata 70. i 80. Przygotowano dokumentację i poczyniono pierwsze odwierty. Zaplanowano nawet szklaki komunikacyjne, którymi górnicy dojeżdżaliby do pracy. Od ulicy Kościuszki do Szurpił kursować miała specjalna linia tramwajowa.
Gospodarka PRL-u utonęła jednak w długach i budowę kopalni odłożono w bardzo odległą przyszłość. Co do tego, że ta, wymuszona realiami ekonomicznymi, decyzjami była najlepszą z możliwych, zgodne były wszystkie osoby zgromadzone na debacie.
- Dobrze się stało, że tej kopalni wtedy nie wybudowano. Byłoby to nieefektywne, nieekologiczne i nieekonomiczne - podkreśla Ząbkiewicz.
Plany przewidywały bowiem, że cały urobek transportowany będzie barkami na południe Polski. Transportowce pchane miały być Czarną Hańczą, aż do Kanału Augustowskiego i Biebrzy. Taka polityka skończyłaby się tragicznie dla ekosystemu rzeki. Ponadto w Doliny Rolewskiej powstać miał zbiornik osadów powstałych z przeróbki i wzbogacania wydobytych rud.
Niekorzystny był też kredyt, który zaciągały władze Polski Ludowej u swego zachodniego sąsiada. Za jego sprawą większość wydobytych złóż trafiłaby do Niemieckiej Republiki Demokratycznej i Związku Radzieckiego.
- Byłem jednym z tych ludzi, którzy przyłożyli rękę do tego że tych kopalni nie ma – chwalił się Krzysztof Wolfram z Fundacji Zielone Płuca Polski. Ekolog przyznaje, że wciąż z nieufnością podchodzi do budowy takiej kopalni.
Okazuje się, że technika poszła jednak wyraźnie do przodu. Zdaniem specjalistów niedogodności kopalni udałoby się sprowadzić do minimum.
- Nowe rozwiązanie polega na tym, że cały zakład przenosimy pod Suwałki. Stąd wywiercona zostałaby opadowa sztolnia o długości 10 kilometrów. W ciągu roku udałoby się doprowadzić korytarze do dwóch największych złóż złóż - opisuje Jerzy Ząbkiewicz.
Tym samym wszystko odbywałoby się pod ziemią. Obeszłoby się też, bez hut i kominów. Wydobyte surowce byłyby wzbogacane jeszcze pod powierzchnią, a potem koleją trafiałyby do hut na Śląsku.
Wszyscy zgodnie przyznali też, że przed rozpoczęciem budowy konieczne jest powołanie komisji ekspertów, którzy ocenią, czy warto wydobywać suwalskie złóża oraz jak to zrobić.
Książka Rettinger pokazała również jak ważne jest zabezpieczenie złóż przed zakusami zachodnich korporacji i służb specjalnych. W dyskusji przywoływano amerykańską interwencję w Iraku, w której to chodziło głównie o zajęcie pokładów ropy. Mnożyć też można przykłady z Afryki i Ameryki Łacińskiej.
- Mam nadzieję, że zanim ktoś sięgnie po suwalskie złoża, powstaną mechanizmy, które pozwoliłyby roztoczyć taką ochronę nad nimi, że nie zostalibyśmy z nich okradzeni - mówił Dominik Rettinger.
(mkapu)