Karol Salik, bramkarz i kapitan Wigier, jest rekordzistą suwalskiego klubu pod względem ilości występów na II-ligowym froncie. Jest wychowankiem Sparty Augustów. Do II-ligowych suwalskich Wigier trafił w zimowym okienku transferowym sezonu 2008/2009 z ŁKS Łomża. W biało-niebieskich barwach zadebiutował 21.03.2009 w wyjazdowym meczu z Sokołem Aleksandrów Łódzki, wygranym przez Wigry 3:0, a 5.04.2014 w meczu ze Stalą Mielec w Suwałkach w II lidze zagrał po raz 150.
Gratulacje z okazji rozegrania 150 spotkań w barwach Wigier w II lidze. Pod tym względem jesteś klubowym rekordzistą. Szkoda tylko, że jubileuszu nie udało się zwieńczyć zwycięstwem i zachowaniem czystego konta po stronie strat.
Karol Salik: Ten remis też mnie boli, czego nie zamierzam ukrywać. A jeśli chodzi o 150 spotkań, cóż... dużo, czas leci szybko i nie żałuję decyzji o przyjściu do Wigier. W Suwałkach przeżyłem fajne chwile, poznałem wielu wspaniałych ludzi, pracowałem z dobrymi trenerami. Szkoda, że ten 150 mecz nie zakończył się naszym zwycięstwem, ale w sporcie, a zwłaszcza w piłce nożnej nie zawsze wygrywa ten, kto jest piłkarsko lepszy. Potrzebna jest jeszcze odrobina sportowego szczęścia, a nam w tym meczu jej zabrakło. Boli też mnie ,że w rundzie rewanżowej nie potrafimy zagrać na „0” z tyłu, że w każdym meczu, oprócz spotkania w Limanowej, strzelamy gole, ale też popełniamy błędy, po których je tracimy. W tych 150 meczach, które rozegrałem w Wigrach mieliśmy serie pięciu-sześciu zwycięstw bez straty gola. Teraz nie możemy zagrać nawet jednego takiego spotkania. Marzy mi się powtórka takiej serii z „0” po stronie naszych strat. Mam nadzieję, że zacznie się ona w Elblągu...
Do końca sezonu pozostało jeszcze 11 spotkań, a zatem może to być najdłuższa i najszczęśliwsza dla klubu seria zwycięstw, zwieńczona awansem do I ligi. Dziś jednak do prowadzącej dwójki macie już pięć punktów straty i tylko cztery przewagi nad strefą spadkową. Gra zatem toczy się o wielką stawkę... Nie tylko kibice mają nadzieję, że jesienią 2014 roku w Suwałkach zagrają I ligowe Wigry
Karol Salik: My też mamy taką nadzieję i zrobimy wszystko, żeby ten cel osiągnąć. W naszej grupie klubów z I-ligowymi aspiracjami jest kilka, a awansować mogą tylko dwa. Zaangażowanie , walka i włożenie całego serca w każdy mecz, od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego to klucz do wygrywania spotkań i awansu, którego chcemy i to bardzo.
Wróćmy do wspomnień. Twój najlepszy mecz i taki, o którym chciałbyś jak najszybicej zapomnieć, a nie możesz...
Karol Salik: Najlepszy... każdy który wygrywamy i w którym nie tracimy gola, co dla mnie osobiście sprawia wielką radość. Takich spotkań trochę było i dlatego trudno mi wybrać to jedno, powiedzieć, że mecz tym czy tym rywalem był najlepszym. Więcej, ja ciągle wierzę, że ten najlepszy mecz jest jeszcze przede mną. A najsłabszy... Jestem takim człowiekiem, który jak popełni błąd, a mylić się to rzecz ludzka, analizuje go, wyciąga wnioski i kasuje z pamięci. W życiu mamy tyle problemów, że nie ma co obciążać myśli tym, czego już nie da się naprawić, magazynować w sobie negatywne emocje, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Ale zapamiętałem mecz ze Stalą Rzeszów, w którym po 30 minutach prowadziliśmy już 4:0, a w końcówce szczęśliwie uratowaliśmy remis 4:4. Do tej pory nie wiem jak to się stało, jak mogło dojść do tak nerwowej końcówki. Takie mecze, ze względu na swoją dramaturgię, na zawsze pozostają w pamięci.
Napastnika, który nie strzeli gola da się jakoś usprawiedliwić, a to murawa nierówna, a to w piłce za mało powietrza, koledzy mieli sytuacje lepsze i też nie wykorzystali. Tym łatwiej o takie rozgrzeszenie, jeśli zespół meczu nie przegrywa. Inaczej wygląda sytuacja bramkarza. Jedne błąd, jedne puszczony gol, jeszcze gorzej jeśli jest to jedyny gol w meczu, i bramkarz odsądzany jest od czci i wiary...
Karol Salik: Tak to jest. Zawodnik z pola, który z trzech czy czterech sytuacji wykorzysta jedną czasami zostaje bohaterem. Bramkarz, który zaliczy kilka fantastycznych obron, a raz mu się nie powiedzie zostaje obarczony winą za przegraną. Jeśli ja popełnię błąd, za moimi plecami nie ma nikogo kto mógłby go naprawić. Jeśli pomyli się zawodnik z pola zawsze jest jeszcze ktoś z tyłu, a ostatnią deską ratunku pozostaje bramkarz.
To odwróćmy sytuację. Piłkarz z pola nie strzela karnego i natychmiast zostaje wygwizdany przez kibiców. Bramkarz karnego broni, a to jedna z twoich specjalności, jest bohaterem meczu. A jeśli jeszcze bramkarz strzeli karnego, ty też strzelałeś, kibice gotowi są nosić go na rękach...
Karol Salik: Tak to jest. Napastnika ceni się za strzelanie goli, a bramkarza za zachowanie czystego konta. A jak się bramkarzowi uda jeszcze pokonać swego vis-a`-vis, to jest dopiero frajda... Pozycja bramkarza to najbardziej odpowiedzialna pozycja na boisku. Kto wchodzi między słupki wie, ż każdy mecz musi zagrać na 100 procent swoich możliwości, umiejętności i dodatkowo liczyć na wsparcie z góry.
Kiedy piłka, zwłaszcza po strzałach pod poprzeczkę, wpadała do strzeżonej przez ciebie bramki, słychać było głosy: „żeby ten Karol był z 10 centymetrów wyższy...”. Wzrost nie jest twoim atutem, ale dynamika – owszem.
Karol Salik: Nie wiem czy mając o 10 centymetrów więcej byłbym tak dynamiczny jak jestem. Od początku swoje piłkarskiej przygody słyszałem takie opinie, żeby ten Karol był trochę wyższy. Kiedyś wzrost odgrywał jeśli nie decydująca, to dużą rolę w grze bramkarzy. Dziś jest inaczej, ważny jest wzrost, ale ważniejsza dynamika. Są sytuacje, w których wzrost pomaga, na przykład przy górnych piłkach, czy strzałach tuż koło słupka, ale też nieco utrudnia interwencje – przy strzałach po ziemi. Dziś patrzy się też na inne elementy gry brakarza: grę nogami, umiejętności ustawienia się, czytania gry. Jako młody bramkarz przejmowałem się tym, że brakuje mi kilku czy kilkunastu centymetrów wzrostu. Dziś wiem, że muszę sobie radzić bez tych centymetrów. Nie wiem gdzie grałbym dzisiaj, gdybym miał kilka centymetrów wzrostu więcej. Może byłaby to I liga, a może w ogóle nie grałbym w piłkę. Mam ponad 30 lat i już nie urosnę, ale mogę się zdeptać ...
Który z napastników najbardziej „umilił” ci życie?
Karol Salik: Było kilku takich, a z ostatnich spotkań zapamiętam Konrada Nowaka z Wisły Puławy, który w dwóch meczach w tym sezonie (0:4 i 2:2 – dop. wł.) pokonał mnie trzy razy, w tym dwa w Suwałkach. Wychodząc na boisko nie sprawdzam składu rywali, nie zastanawiam się kto zagra przeciwko mnie i mojej drużynie, a myślę o tym co zrobić, żebyśmy mecz wygrali.
A z którym z suwalskich defensorów grało czy też gra się ci najlepiej?
Karol Salik: Z każdym... Tomek Porębski, Martkowski, żeborwski – z mi potzrebujemyz grania, ja muszę nauczyć się ich zachowań oni moich, musimy się dotrzeć, a na to nie ma czasu. Wcześniej dobrze mi się grało z Tomkiem Bajko, Marcinem Rogozińskim, Kamilem Laurynem. To nie znaczy, że z innymi gorzej czy źle. Wszystko zależy od meczu, czyli jak w życiu, raz jest lepiej, raz nieco gorzej...
Słusznie zauważyłeś, że nie macie czasu na zgrywanie się bo koniec sezonu coraz bliżej a I liga po meczu ze Stalą Mielec oddaliła się o kolejne dwa punkty...
Karol Salik: ... a w sumie starta nasza wynosi pięć punktów. Ale gramy jeszcze z Siarką u niej i z Pogonią w Suwałkach. Ale punkty musimy zdobywać w każdy meczu, poczynając od najbliższego w sobotę w Elblągu z Olimpią. Trzeba pamiętać, że do końca rudny aż siedem razy zagramy na wyjazdach, a tylko cztery u siebie. Musimy się przełamać przede wszystkim na wyjazdach, zacząć przywozić z nich komplety punktów. W Puławach, chociaż przegrywaliśmy 0:2, byliśmy bliscy wywiezienia trzech punktów. Skończyło się na remisie 2:2 i pewien niedosyt pozostał. Mam nadzieję, że w Elblągu wygramy i będzie już z górki...
Rozumiem, że szampan już się chłodzi, a wystrzeli po meczu ze Stalą Rzeszów...
Karol Salik: Ja też mam taką nadzieję, chociaż chcielibyśmy załatwić sprawę wcześniej, a nie w ostatniej kolejce. W Suwałkach jestem już pięć lat, i chociaż nie żałuję ani jednej spędzonej tu godziny, wciąż wierzę, że ten najlepszy sezon jest jeszcze przede mną i przed Wigrami.
Oby 8 czerwca 2014 roku około godz. 18.45 ta nadzieja stała się rzeczywistością. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Tadeusz Moćkun,
fot. Marta Orłowska