24.12.2014

Krzysztof Andrzejewski: Osiołek nie jedno ma imię

Co, w noc wigilijną powiedziałby ludziom osiołek, gdyby rzeczywiście mógł odezwać się ludzkim głosem? Czy „osiołkowi” nie jest przykro, kiedy koledzy mówią do niego osioł czy osiołek. O wigilii, świętach Bożego Narodzenia, spotkaniu z Mikołajem w rozmowie z ... „Osiołkiem”, czyli Krzysztofem Andrzejewskim, libero Ślepska Suwałki.

Zwierzę z rodziny koniowatych, charakteryzujące się dużą głową, długimi uszami, cienkim ogonem z kitką na końcu, małymi wymaganiami pokarmowymi i odpornością na brak wody. Udomowione przez człowieka wcześniej niż koń, wykorzystywane najczęściej jako zwierzę juczne, rzadziej jako wierzchowe lub pociągowe. Znane też z bajki Aleksandra Fredry. W okresie Bożego Narodzenia spotykane w szopce...
K. A.: Opis zwierzęcia ciekawy, zawierający analogie do mojej osoby, może nie ma ich zbyt wiele, ale wiem do czego pijesz. Ksywa „Osiołek” przylgnęła do mnie po obozie sportowym kadetów w Ostródzie. To tam, mój serdeczny kolega Marcin Mierzejewski, grający dziś również na pozycji libero w MKS-ie Będzin, tak mnie nazwał. A stało się tak po obserwacji wieczornych małych gier, w czasie których z uparcie starałem się, żeby żadna piłka nie dotknęła pakietu bez mojej interwencji. Marcin, niczym dobrze wyszkolona papuga, zaczął powtarzać że do każdej piłki biegam uparcie jak osioł, osiołek. Podchwycili to koledzy z drużyny i tak już zostało do dziś. Czasami spotykam się z pytaniem czy nie jest mi przykro jak koledzy mówią do mnie osioł czy osiołek. Odpowiadam „nie” bo uważam, że wszyscy ludzie którzy tak się do mnie zwracają, darzą mnie sympatią, szacunkiem.

Osiołka można postrzegać nie tylko jako uparciucha. Przecież to zwierzę czuwało w stajence przy Dzieciątku Jezus, na jego grzbiecie, przed zemstą Heroda, uciekała  Święta Rodzina, to on niósł Jezusa w czasie jego triumfalnego powrotu do Jerozolimy...
K.A.: Cieszę się, że są i takie skojarzenia z osiołkiem. Ktoś się kiedyś pokusił o sprawdzenie genezy mojego imienia i okazało się, że Krzysztof znaczy niosący Chrystusa... Może coś w tym jest. Moja dewiza życiowa brzmi: Bądź dobry dla innych, a inni będą dobrzy dla ciebie. Chciałbym, aby każdy potrzebujący wsparcia, mógł znaleźć je we mnie. Staram się nie wdawać się w spory, a jeśli takie są to załatwiać je polubownie, kulturalnie...

Zostańmy jeszcze na chwilę przy osiołku. Co, Twoim zdaniem, w noc wigilijną powiedziałby ludziom osiołek, gdyby rzeczywiście mógł odezwać się ludzkim głosem?
K.A.: Trudne zadanie... Może, żeby wreszcie ludzie go docenili. A zasługuje na to swoją ciężką pracą, którą wykonuje w przeciwieństwie do wielu ludzi i innych zwierząt, z godnością, pokorą i nisko spuszczoną głową. Czyż takie podejście nie zasługuje na szacunek? Zwłaszcza w takim dniu jak wigilia.

Z czym kojarzą ci się święta Bożego Narodzenia?
K.A.: Nie powiem niczego oryginalnego: z wigilijną wieczerzą, rodziną, ciepłem domowego ogniska. Do niedawna, kiedy jeszcze żyli moi dziadkowie, zazwyczaj wigilijną kolację spożywaliśmy u nich. Teraz spotykamy się w mieszkaniu moich rodziców. W czasie świąt zauważam, i chyba nie tylko ja, że ludzie nawet sobie obcy, w tym czasie zbliżają się, stają się bardziej życzliwi. Życzyłbym sobie żeby tej życzliwości więcej było na co dzień. W naszym szybkim życiu, w pogoni za uciekającym czasem zapominamy często o kulturze, szacunku dla drugiego człowieka. Kierowcy krzyczą na siebie, rowerzyści czy piesi narzekają na kierowców i odwrotnie. Pieniądz bierze górę nad sercem. Zmienia to się w okresie świątecznym, kiedy zegar wprawdzie pędzi tak samo, ale nam wydaje się, że zwalnia, a my z nim. Chciałbym, żeby tak było codziennie...

Czym pachną Twoje święta...
K.A.:  Pierogami z kapustą i grzybami robionymi według przepisu moje babci i wigilijnym kompotem z suszonych owoców. I oczywiście zapachem naturalnej choinki, bo taka zawsze była w domu moich dziadków i jest w moim.

Jak wygląda Twój dzień 24 grudnia, od rana do...
K.A.: Wszystkie wigilijne dni są do siebie podobne. To jeden z dni wolnych od pracy, w który można się dobrze wyspać. Dla mnie wyspać się to znaczy być w łóżku najdłużej do 8.30. Pomagam w dopinaniu wszystkiego, co jeszcze trzeba dopiąć, aby spokojnie zasiąść przy wigilijnym stole. W tym dniu poszczę, jem mało. Czy mam jakieś obowiązki? Jak trzeba pomagam, ale przyjeżdżając kiedyś do dziadków dziś do rodziców staram się coś przywieźć, jakieś ciasto czy inną potrawę. Staram się wtrącić swoje przysłowiowe pięć gorszy do wigilijnego i świątecznego menu. Do kolacji siadamy tradycyjnie około godziny 17. Nasza rodzina nie jest zbyt liczna: rodzice, ja i mój brat z żoną i dziećmi, brat mojej świętej pamięci babci ze swoją żoną. W tym roku nie będzie mojego brata, ale będą moja narzeczona i córka. To jeszcze bardziej podkreśli wyjątkowy, rodzinny charakter Bożego Narodzenia 2014 roku.   
Tradycyjnie wieczerzę rozpoczyna modlitwą najstarszy członek rodziny. Później łamiemy się opłatkiem i składamy sobie życzenia. Pierwszą potrawą jest barszcz z pierogami po wileńsku. W ten wieczór na stole króluje ryba przyrządzana  „na tysiąc sposobów”. Fanatyczką ryb jest moja mama, a ja je uwielbiam. Podajemy śledzie, karpia, łososia, szczupaka w galarecie, z warzywami, smażonego, w sałatce. Śpiewamy kolędy. Moja ulubiona to zdecydowanie „Wśród nocnej ciszy”, która moim zdaniem najlepiej oddaje nastrój, magię tego wieczoru, tej nocy.

I wówczas rozlega się dzwonek u drzwi...
K.A.: Kiedy ja i mój brat byliśmy jeszcze dziećmi, a kolacje odbywał się u moich dziadków, w takcie wieczerzy wywoływano nas z pokoju, najczęściej z ciocią lub mamą szliśmy do innego pomieszczenia, stawaliśmy przy oknie i szukaliśmy na niebie gwiazd. W tym czasie rodzice i dziadkowie pod choinkę podkładali prezenty, albo nie napiszmy, że w tym czasie do mieszkania przychodził Mikołaj, zostawiał prezenty. Kiedy wracaliśmy do pokoju to pod choinką leżały już prezenty, a z korytarza, przez otwarte drzwi do mieszkania dobiegał głos: Chłopcy, chłopcy wołał, że Mikołaj wybiega z domu i już go nie zobaczymy. Było w tym coś tajemniczego.

Twoje pierwsze spotkanie z Mikołajem...
K.A.: Nie pamiętam kiedy to było, ale pamiętam że mój starszy o pięć lat brat i kuzynka w jego wieku na widok Mikołaja uciekli i schowali się pod stół i zaczęli płakać, bo wyglądał dosyć przerażająco.

Prezent jaki sprawił Ci największą frajdę?
K.A.: Uczyłem się w podstawówce kiedy dostałem piłkę do siatkówki, i to nie byle jaką, a oryginalną, klejoną, białą Mikasę. To były czasy kiedy grało się piłkami szytymi, odrapanymi. Okazało się, że jest to najlepsza piłka w szkole, została specjalnie oznaczona i graliśmy nią nasze mecze.  Teraz  może to się wydać śmieszne, że w szkolnych rozgrywkach grało się piłką jaką uczeń dostał w prezencie na gwiazdkę. Ale takie były czasy... Dziś dzieci mają tyle sprzętu, że czasami nie potrafią tego docenić...

A prezent jaki był dla Ciebie największym rozczarowaniem?
K.A.: Takiego nie było. Każdy prezent, czy te przysłowiowe skarpety, czy wspomniana Mikasa, cieszy mnie tak samo, bo jest dar od najbliższych. Dla mnie nie ma znaczenia wartość prezentu liczona w złotówkach, a intencja ofiarodawcy. Dlatego obserwuję reakcje najbliższych na prezenty jakie otrzymali od Mikołaja.

Najdziwniejsza mina, jaką zaobserwowałeś u obdarowanej przez Ciebie osoby?
K.A.:  Zawsze z dużym zainteresowaniem patrzę na swoją mamę, bo szczerze mówiąc, ciężko wybrać dla niej prezent. Zawsze mam, przepraszam Mikołaj ma duży problem żeby trafić w jej aktualne oczekiwania czy upodobania. Jej uśmiech po otwarciu prezentu jest bezcenny. I w zasadzie on zawsze jest, raz większy, raz mniejszy, ale jest...  Chciałbym, żeby zawsze był ten największy, od ucha do ucha. Jedno jest niezmienne: jej radość i fachowe uzasadnianie do czego i jak ten prezent zostanie wykorzystany. Najgorzej jak nie ma żadnej reakcji...

A zdarzyło się coś takiego?
K.A.; Mój tata jest bardzo wstrzemięźliwy w okazywaniu uczuć. Otworzy, popatrzy, zrobi minę „dostałem bo dostałem i tyle”. Może gdzieś wewnątrz ucieszy się, ale za zewnątrz nie potrafi tego okazać.            

Kolacja zjedzona, prezenty rozdane, zbliża się północ...
K.A.: Idziemy na pasterkę. Żeby uczestniczyć we mszy nawet nie musimy wychodzić z mieszkania, wystarczy otworzyć okno, bo w linii prostej do kościoła mamy z 10 metrów. Najczęściej, tak jak duża grupa ludzi, uczestniczymy we mszy stojąc na chodniku lub na schodach prowadzących do naszej klatki. Nie pcham się do kościoła, w tłum. Spokojnie mogę przeżyć to samo stojąc na powietrzu.

Pora na świąteczno-noworoczne życzenia. Czego życzyłbyś sobie?
K.A.:  ... (głębokie westchnienie) Czego bym życzył sobie? Na pewno zdrowia. Chciałbym jak najdłużej grać w siatkówkę. Dziś, mając 31 lat, czuję się tak, jakbym miał lat 21. Może częściej rano czuję zesztywnienie w stawach, ale generalni czuję się bardzo dobrze i chciałbym żeby trwało to jak najdłużej, żebym nie musiał rezygnować z treningu, meczu. Szczerze mówić boję się tego. Rodzinie złożę życzenia na wigilii. Skoncentruję się zatem na społeczności suwalskiej zaś, która jest mi bardzo bliska. Przyjeżdżając tutaj nie spodziewałem się, że tak się z żyję z ludźmi, że spotkam ludzi, których mogę nazwać swoimi przyjaciółmi. Im i sobie życzyłbym, żebyśmy trwali w tych więzach, w tym pozytywnym nastawieniu do siebie. Dużo energii daje mi SALOS, w którym uczę się trenerki. Nie ukrywam, że swoją przyszłość wiążę z pracą szkoleniową. A dziewczyny z SALOS-u, które od roku z Wojtkiem (Winnikiem – dop. wł.) trenujemy, dają mi bardzo dużo energii, radości i uczą mnie życia. Obserwuję je, patrzę na ich reakcję, tłumaczę, przekonuję, żeby się nie poddawały, nie wątpiły w swoje umiejętności i możliwości, żeby małe błędy nie zniechęcały ich do pracy i siatkówki. Po chwili łapię się, że to samo mógłbym powiedzieć sobie, bo mam często takie same problemy jak one, potrafię doradzić im a nie potrafię sobie. Im i sobie życzę żebyśmy w tym trwali, nawzajem uczyli się siebie i od siebie. Kibicom życzę, oprócz standardowych życzeń zdrowia, wszelkiej pomyślności i kasy na bilety, życzę niezapomnianych wrażeń i emocji na naszych meczach, zabawy na meczu a nie „eksperckich” ocen. A naszym gwiazdkowym prezentem dla kibiców jest awans w Pucharze Polski do rozgrywek z zespołem PlusLigi.         

Dziękuję za rozmowę, a w imieniu kibiców, na Twoje ręce składam życzenia zawodnikom, trenerom, działaczom i sponsorom Ślepska: bądźcie zdrowi, grajcie efektownie przynosząc nam radość, a sobie budując jeszcze lepszą sportową i życiową przyszłość.   

PIEROGI PO WILEŃSKU (przepis mamy Krzysztofa Andrzejewskiego):

Ciasto na pierogi (na kilogram mąki):
-    2 żółtka
-    szczypta soli
-    roztopione masło (minimum 150 g)
-    ciepła woda
Składniki mieszamy i zagniatamy ciasto

Farsz:
-    grzyby suszone (najlepiej borowiki) płuczemy, moczymy, gotujemy i drobno siekamy
-    kapusta kiszona i świeża w proporcji pół na pół. Kapustę gotujemy, podduszamy, dodajemy trochę kminku, następnie drobno siekamy;
-    dużą cebulę pokroić w drobną kostkę i zeszklić na oleju  
-    wszystko mieszamy, dusimy dodając sól i pieprz do smaku
-    formujemy pierogi i smażymy na głębokiej patelni (jak frytki) tuż przed podaniem.
Najlepiej smakują na ciepło jako dodatek do barszczu.

SMACZNEGO
  

udostępnij na fabebook
Skomentuj:
nick*
komentarz*
 
 
27.11.2024

Szukam pracy

Dodaj nowe ogoszenie