Na stadionie olimpijskim oszczepniczka suwalskiej Hańczy najpierw zrobiła furorę fantastycznym, rekordowym rzutem na 67,11 m, którym wygrała eliminacje, a potem wypowiedziami, którymi zjednała sympatię dziennikarzy i kibiców.
Mieszkająca w Kuklach ubiegłoroczna absolwentka sejneńskiego LO, w którym wuefu uczył ja klubowy i reprezentacyjny trener Karol Sikorski opowiada, że na początku lipca, po nieudanych mistrzostwach Europy, przez chwilę miała dosyć współpracy ze szkoleniowcem. Może dlatego w rozmowie z nami (patrz drugie wideo poniżej) zastanawiała się, jak Karol Sikorski przygotował ja do najważniejszej imprezy w jej życiu.
Rzut na odległość 67,11m, którym aż o 3 metry pobiła swoją życiówkę i rekord Polski, którego była współposiadaczką razem z Barbara Madejczyk, jest najlepszym gestem przeprosin wobec trenera. W tak znakomity rezultat wierzyli rodzice Majki i jej chrzestny, który jest księdzem i zapewne modlitwą zjednal przychylność „z góry”.
Majka, która jeszcze poprzedni sezon zaczynała z najlepszym dotychczasowym osiągnieciem wynoszącym 56,58 m, a kończyła z rekordem życiowym 62,11 m, złotym medalem mistrzostw Europy juniorów i udziałem w mistrzostwach świata seniorów w Pekinie, powtarza że już sam wyjazd na igrzyska do Rio jest dla 20-letniej dziewczyny ogromnym osiągnieciem. W eliminacjach wyprzedziła rekordzistkę i mistrzynię świata z Czech Barborę Spotakovą (64,45 m), o której nie mówi inaczej, niż „Pani” (podobnie tytułuje naszą znakomitą młociarkę Anitę Włodarczyk). Nadzieje na pokonanie Czeszki stały się realne po czerwcowym mityngu w Pradze, kiedy obie rzuciły po 63,79 m, ale utytułowana rywalka miała lepszy drugi rezultat.
Eliminacyjny rzut zawodniczka Hańczy nazywa kosmicznym. Sama jest nim zaszokowana i przestrzega, że w finale może już nie być tak dobrze. Ogromnie zawiodła się na sobie już przed rokiem w Pekinie, kiedy rzutem ledwie na 56,75 m zajęła 28. miejsce w mistrzostwach świata , a jeszcze bardziej półtora miesiąca temu na wspomnianych ME w Amsterdamie, gdzie uzyskała tylko 57,93 m i nie weszła do finału. Pozostaje wierzyć w porzekadło „do trzech razy sztuka” i że na trzeciej wielkiej imprezie spełnią się jej marzenia o miejscu nie tylko w czołowej „12”, ale i „ósemce”.
Dla kibiców, których zachwyca charakterem i urodą, chcąc nie chcąc, Maria Andrejczyk stała jednak „pewniaczką” do zdobycia olimpijskiego medalu. Muszą więc oni „zarwać” noc z czwartku na piątek i dopingować sympatyczną zawodniczkę Hańczy w rozpoczynającej się o godz. 2.10 finałowej rywalizacji oszczepniczek.
Tekst i fot. Wojciech Drażba