Zaraz po ukończeniu niedzielnego triathlonu na dystansie pełnego Ironmana Wojciech Klekotko (na zdjęciu w środku), Artur Apalko (z lewej) i Jarosław Perkowski powiedzieli sobie, że był to ich pierwszy i ostatni raz. Po dwóch dniach zmieniają zdanie.
W rozgrywanych przez całą niedzielę w Bydgoszczy mistrzostwach Polski wystąpiło blisko 200 śmiałków, którzy musieli przepłynąć 3,8 kilometra, przejechać rowerem 180 km i na koniec przebiec maratoński dystans 42,195 m. Morderczy wyścig ukończyło 174 zawodników. Wojciech Klekotko z czasem 11 godzin 19 minut i 13 sekund zajął 47. miejsce. W swojej kategorii wiekowej 50-59 lat był drugi, za co na mecie otrzymał statuetkę z rąk Sylwestra Szmyta, zawodnego kolarza, reprezentanta Polski. Artur Apalko, kolejny zawodnik Oil Transfer Sport Team, minął metę z rezultatem 12:34.03 i był 105. Dziesięć minut później finiszował Jarosław Perkowski, reprezentant stowarzyszenia Białe Miśki Suwałki, tak jak Apalko rywalizujący w kategorii 40-49 lat. Czas 12:45.03 dał mu 115. lokatę.
Triathlon na dystansie pełnego Ironmana wygrał Paweł Reszke (kategoria 30-39 lat) z Wejherowa z czasem 9:15.50. Dodajmy, że rekord Polski wynosi 8:45, a wyśrubowany do granic ludzkiej wytrzymałości rekord świata – 7 godzin i 45 minut!
- Nie ma co mówić o granicach – przekonują suwalscy sportowcy-amatorzy. – Par dni temu Polskę obiegła informacja o starszym już mężczyźnie, który przez okrągły rok codziennie przebiegał maraton. W USA zaś pojawił się heros, który dzień po dniu pokonał 50 maratonów, codziennie w innym stanie. Pewna Niemka trenuje ponoć 40-50 godzin tygodniowo. To już absolutny profesjonalizm.
Dla uczestników triathlon w Bydgoszczy praktycznie trwał półtorej doby. Już w sobotę po południu musieli dostarczyć rowery nad pobliskie jezioro, do strefy zmian. Ceny specjalnych jednośladów czasowo-triathlonowych wahają się w granicach 6-60 tys. zł. Byli też zawodnicy, którzy pokonali trasę na zwykłych, wartych kilkaset złotych „góralach”.
- Nawet najlepszy czy najdroższy rower sam nie pojedzie – mówi Artur Apalko. – Akurat w tej konkurencji przeżyłem mało sympatyczne przygody. Najpierw w ostatniej chwili odkryłem, że zeszło powietrze z tylnego koła i poratował mnie Jarek, który na szczęście miał dwie zapasowe dętki. Potem coś siadło w napędzie i jechałem oby tylko dotrzeć do mety. Jednak i tak średnia prędkość przekroczyła 30 kilometrów na godzinę.
Wcześniej było pływanie. Noc z soboty na niedzielę triathloniści raczej przedrzemali niż przespali, bo już o 5.30 musieli zasiąść w autokarach, które przewiozły ich nad jezioro. Start nastąpił o 7.00 rano. Limit czasu określony został na 15 godzin. Kilkunastu zawodników miało pecha. Już ciemnościach na nieoświetlonej w części trasie, na której kiedyś odbywały się mistrzostwa świata w biegach przełajowych, dobiegali do mety już po 22.00. Ukończyli Ironmana, ale nie zostali sklasyfikowani.
- Także marzyłem o tym, żeby dobiec do mety, a udało się osiągnąć bardzo dobry czas – mówi Wojciech Klekotko. – Byłby jeszcze lepszy, gdyby nie kryzys, jaki chyba wszystkich dopadł na ostatnich kilometrach maratonu. – Niewiele już wówczas widziałem – przyznaje najlepszy z suwalczan.
Nasi zawodnicy nigdy wcześniej nie startowali w wyścigu kolarskim na tak długim dystansie. W pływaniu tylko Jarosław Perkowski podczas Otyliady spędził w basenie trzy godziny i pokonał aż 7 km. Wszyscy trzej za to zaliczyli już po kilka maratonów.
- Co innego startować w samym maratonie, a co innego przystępować do niego po pływackim i kolarskim wyścigu – przekonuje Jarosław Perkowski.
Teoretycznie byłoby najlepiej, gdyby triathlon kończył się w chłodzącej organizmy wodzie lub na rowerze. Bezpieczeństwo zawodników wyklucza jednak taka kolejność. Przy takim wyczerpaniu organizmu łatwiej jest jednak nieść pomoc biegaczowi.
- Godzine i 15 minut spędziłem w wodzie, a potem już się wzmacniałem kapakami z masłem czekoladowym, batonami, bananami, płynami izotonoicznymi i wodą – opowiada Wojciech Klekotko. – Skutki wysiłku odczuliśmy już po zawodach. Dopiero po dwóch-trzech dniach przestają boleć mięśnie.
Na mecie suwalczanie powtarzali sobie, że w Ironmanie wystartowali pierwszy i ostatni raz.
- To samo mówił zawodnik, który razem ze mną minął metę – śmieje się Jarosław Perkowski. – Dodał, że zaklina się czwarty raz.
Wojciech Drażba