W naszym regionie, po kolejnych rozbiorach, czy wojnach, kolejny władcy wytyczali nowe granice. Przeważnie palcem po mapie, z którą wojskowi w ręce, ustawiali już na polu słupy graniczne, grodzili drutem itp. Niejednokrotnie granica fizycznie przechodziła nawet przez połowę stodoły, gospodarstwa.
Gdy wchodziliśmy do strefy Schengen, na granicy polsko- białoruskiej postawiono jeszcze strażnice, izby zatrzymań, strzelnice, wieże łącznościowe i inne cuda techniki pozwalające strzec granicy. Do tego jeszcze przy samej granicy wysokie, na 30 metrów maszty, w nich ukryte kamery, które widzą wszystko. Czasami, jak to jest w Chomątowcach, maszt stoi w pobliżu zabudowań wiejskich, co nie w smak tubylcom. Nie ma już mowy o wybraniu się za „miedzę” na grzyby, bo czujne oko strażnika i kamery widzi wszystko.
Przed paroma laty nie lada orzech do zgryzienia miał sąd, gdy skierowano tam akt oskarżenia przeciwko jednemu z mieszkańców przygranicznej wioski za przekroczenie granicy w celu grzybobrania właśnie. Pies pograniczników, po śladach zostawionych przez mężczyznę obutego w trampki, doprowadził do jednej z zagród. Na salę sądową stawili się jednak niemal wszyscy dorośli mieszkańcy wioski obuci w…trampki. We wsi był, bowiem, tylko jeden sklep, w którym do nabycia, oprócz artykułów spożywczych, było też obuwie, tyle tylko, że jeden rodzaj od jednego producenta. Ludzie, jak jeden mąż stanęli w obronie oskarżonego. Całej wsi posadzić za kratki zaś nie da rady.
Wszystkie te obostrzenia są spowodowane faktem, że polsko- białoruska granica jest też zewnętrzną granicą Unii Europejskiej. I trzeba jej strzec, jak źrenicy oka. Ta sama Unia wymaga też, by co 20 kilometrów były usytuowane małe przejścia graniczne dla mieszkańców pogranicza. Tym akurat władze III RP Ne przejmują się.
Zamknięte Lipszczany
Póki Polska nie była Unii Europejskiej, mieszkańcy przygranicznych miejscowości mogli przynajmniej bez kłopotów pojechać na groby swych bliskich, nawet przez nieistniejące przejścia graniczne. Dostawali jednodniową przepustkę i mogli przejść pieszo na Białoruś, np., w Lipszczanach.
Niestety, teraz muszą udawać się do Kuźnicy, Bobrownik, czy innych, oddalonych o dziesiątki kilometrów, przejść, no i mieć wizę. Wciąż nie ma nie weszła w życie umowa o bezwizowym przygranicznym ruchu z Białorusią, a jak nawet wejdzie, to się przez granice nie przejdzie, bo nie ma przejścia.
Przejście w Lipszczanach nie ma szczęścia. Na początku lat 90- tych jego uruchomienie zablokowało jedno słowo: ”korytarz”, jakie wypowiedział ówczesny prezydent Federacji Rosyjskiej, Borys Jelcyn, mówiąc o potrzebie budowy dobrej drogi od przejścia w Gołdapi w kierunku Lipska, przez Olecko, Cimochy, Raczki, Augustów i dalej na Białoruś. Wówczas nasi, nieznający języków, politycy jeszcze nie zdawali sobie sprawy, że tak w Unii Europejskiej zwie się transgraniczne drogi. Jelcyn miał lepszych doradców, ale nie mamy ani drogi, ani przejścia, a ówczesny wojewoda suwalski Andrzej Podhul przypłacił „kumanie się” z ruskimi stanowiskiem. Potem przejście w Lipszczanach, w dodatku nie tylko dla piechurów, aut osobowych, ale także ciężarowcy do 7,5 tony, obiecał przed którymiś wyborami minister spraw wewnętrznych i administracji - Krzysztof Janik z SLD. Nie ma go ani w rządzie, ani w polityce, nie ma też przejścia.
Po raz ostatni - i chyba ostateczny- budowę przejścia w Lipszczanach wykreślił rząd Donalda Tuska w 2009 roku. Jest za to w Lipszczanach - i to od kilku lat- nowoczesna strażnica, wyposażona w najnowocześniejszy system łączności Kilkudziesięciu funkcjonariuszy straży granicznej pilnie strzeże 17 – kilometrowego odcinka granicy. Taka mniej więcej ma być odległość między poszczególnymi placówkami straży.
Tymczasem polsko - białoruski zespól ds. współpracy transgranicznej od lat postuluje otwarcie lokalnych przejść nie tylko w Lipszczanach, ale i Chróścinach, Jałówce, Tokarach, by po wejściu w życie umowy ruchu bezwizowym, ludzie mieli blisko do bliskich. Wszak i tu, podobnie jak i na odcinku litewskim, granicę przeprowadzano po wojnie często przez połowę wsi, gospodarstwa. Przed wejściem do Schengen, mieszkańcy polsko-białoruskiego pogranicza mogli przynajmniej udać się prostą drogą na groby bliskich w Święto Zmarłych. Otrzymywali jednodniowe przepustki, a szlabany podnoszono m.in. w Lipszczanach i innych przygranicznych miejscowościach. Teraz już nie mogą.
Łotysze i Litwin mają lepiej
O tym, że Unia Europejska i jej chłodne stosunki z Łukaszenką, nie są przeszkoda dla kontaktów międzyludzkich przekonali się już Łotysze (też - gdyby ktoś miał wątpliwości) kraj jak najbardziej unijny.
W Święto Zmarłych obywatele Łotwy, mieszkający w strefie przygranicznej, bez większych przeszkód będą mogli się udać na groby bliskich na terenie Białorusi i Rosji. Łotwa już trzy lata temu podpisała porozumienie z Białorusią o małym ruchu granicznym. W czerwcu br. weszła w życie umowa z Rosją. Mieszkańcy strefy przygranicznej nie potrzebują wiz, wystarczy, że raz na kilka lat wykupią pozwolenie na przekraczanie granicy, które kosztuje 20 euro. Oprócz tego muszą mieć ubezpieczenie zdrowia, ubezpieczenie samochodu i uiścić tzw. opłatę ekologiczną. Dzięki ułatwieniom w przekraczaniu granicy odwiedzają swoje rodziny na Białorusi tak często, jak chcą.
Rządy Litwy i Białorusi też podpisały porozumienie o małym ruchu granicznym trzy lata temu, w październiku 2010 roku. Zgodnie z nim osoby mieszkające w promieniu 50 km od granicy mogłyby uzyskać zezwolenie na przebywanie na terytorium sąsiedniego kraju, w strefie granicznej. Po stronie litewskiej w strefie tej mieszka 800 tys. osób, po stronie białoruskiej - 600 tys. Parlamenty obu krajów ratyfikowały dokument. Litwa zakończyła przygotowania do wejścia w życie porozumienia w marcu 2012 roku, jednak do tej pory z Białorusi nie nadeszła odpowiedź na wystosowane pismo.
Aby jednak ułatwić mieszkańcom wyjazdy na cmentarze, Służba Ochrony Granicy Państwowej Litwy w dniach od 1 do 3 listopada tymczasowo otwiera przejścia graniczne dla pieszych. Na odcinkach: Norwiliszki-Pieckuny, Krakuny-Gieraniony oraz Urlańce-Klewica.
A więc, można.
Jan Wyganowski