Zegar na suwalskim dworcu PKS raz działa, raz nie. Czasami całkiem go nie ma. Znika nie wiadomo kiedy i po co, bo nawet, jak już wróci – to też „nie chodzi”.
Podróżni na próżno kierują wzrok w górę, bo zegar, który powinien być przecież nieodłącznym elementem takiego miejsca jak dworzec, wciąż zawodzi.
- Co się dzieje z tym zegarem? Najpierw się zepsuł i pokazywał jakieś dziwne cyfry, potem go zabrali i zostały same ramki. Jak się w końcu pojawił z powrotem, to pochodził kilkanaście dni i znów jest zepsuty. Pechowy jakiś – mówią pasażerowie suwalskiego PKS.
- Rzeczywiście, stary zegar zepsuł się kilka miesięcy temu. Kupiliśmy nowy. Nie pamiętam dokładnie, ale kosztował jakieś 5-6 tysięcy i też się szybko zepsuł – mówi Leszek Cieślik, prezes PKS Suwałki.
- Na szczęście, jest na gwarancji. Zgłosiliśmy usterkę i czekamy na naprawę – dodaje.
Podróżni muszą więc podciągać rękawy w poszukiwaniu zegarka, grzebać po kieszeniach i szukać komórki, albo dreptać na poczekalnię, bo tam - odpukać, jak dotąd, zegar jest niezawodny. Można też zapytać innych pasażerów, dzielących ten sam, niewdzięczny los osoby dojeżdżającej.
A nerwy dojeżdżających są wciąż wystawiane na ciężką próbę. Nieustające remonty, labirynty objazdów, spóźniające się autobusy bynajmniej nie przyczyniają się do komfortowego dojazdu do pracy czy szkoły. Warto więc, żeby chociaż dworcowy zegar chodził jak w zegarku.
(just)