Agnieszka ma 34 lata. Razem z mężem Tomkiem i dwuipółletnią córeczką Avą mieszkają obecnie w Wielkiej Brytanii. Jeszcze przed rokiem pracowała jako menadżer. Była spełnioną w życiu osobistym i zawodowym młodą kobietą. Miała mnóstwo pięknych marzeń. Niestety, wszystko pokrzyżowała choroba.
Przyjaciele mówią o niej "Atomówka". Bo Agnieszka, dziewczyna wrażliwa, otwarta i empatyczna, zarażała wszystkich radością. A jednocześnie prawdziwa wojowniczka, pewna siebie i twarda nigdy nie odmawiała pomocy znajdującym się w potrzebie. Teraz sama jej potrzebuje.
W czerwcu ubiegłego roku Agnieszka zaczęła gorączkować. Lekarz zapisał antybiotyk, ale lek nie poprawił jej stanu. Kolejna wizyta u lekarza i skierowanie do szpitala z podejrzeniem infekcji. Jednak po serii badań usłyszała straszną diagnozę: nowotwór. Jej świat w ułamku sekundy runął. Po kolejnych badaniach na oddziale onkologii nie było już wątpliwości. Rak zaatakował jelito grube. Są przerzuty do wątroby i płuc. To czwarta faza – powiedział onkolog. Dodał, że guz jest nieoperacyjny i możliwe jest tylko leczenie chemią.
Po początkowym szoku Agnieszka podjęła walkę. - Postanowiła skopać rakowi tyłek - mówią jej przyjaciele. Mimo ogromnego bólu zaciskała zęby i uśmiechała się do świata. Chemioterapia niszczyła ją całą, podczas gdy guz miał się dobrze. Kiedy Agnieszka zaczęła niknąć w oczach, jej mąż podjął walkę o monoterapię targetowaną bez chemii. Lekarze byli jednak nieubłagani. Kolejny kurs chemii przerwał jej wyjazd do Polski w związku z chorobą i śmiercią mamy. W trakcie dwumiesięcznego pobytu w Polsce Agnieszka stosowała tylko medycyną naturalną. Zrobione po powrocie, przed kolejnym kursem chemii, badanie tomograficzne pokazało, że guzy na wątrobie zmniejszyły się. Ale to też nie przekonało lekarzy do zmiany terapii. Bardzo silna chemia, która niszczyła krwinki czerwone, doprowadziła do zupełnego wyczerpania organizmu. Agnieszka nie wstawała już prawie łóżka, jej mięśnie zaczęły zanikać. Miała problemy z myśleniem. Częste transfuzje krwi stały się niezbędne, aby choć trochę ją wzmocnić.
Chemia, która miała zniszczyć raka, powoli ją zabijała. Agnieszka powiedziała – dość. I wtedy okazało się, że monoterapia przeciwciałami, o której lekarze długo nie chcieli słyszeć, jest możliwa.
Obecnie jedyną szansą są już tylko niekonwencjonalne metody leczenia. To wielka nadzieja dla tej młodej kobiety i jej bliskich. Pojawiło się też światełko nadziei w postaci terapii polegającej na niszczeniu i blokowaniu chorych komórek impulsami ultradźwiękowymi za pomocą tzw. maszyny Rifa.
Nadzieja jednak kosztuje. Terapia wymaga sporych nakładów pieniężnych. Agnieszka nie pracuje. Jej mąż musiał zrezygnować z pracy, aby opiekować się nią i małą córeczką. Na pomoc państwa też nie mogą liczyć. Sytuacja finansowa rodziny jest dramatyczna. A choroba pochłania coraz więcej pieniędzy.
- Agnieszka jest naszą podopieczną. Musimy jej pomóc, bo ona też nigdy nie szczędziła sił i czasu, aby wspierać innych - zwraca się z apelem Maria Sienkiewicz, prezes Fundacji Promyk. - Nigdy dotąd nie zawieliśmy się na ludziach o wielkich sercach i wierzymy, że i tym razem tak będzie.
Do prośby przyłączają się przyjaciele Agnieszki, którzy też robią, co mogą, aby ta dzielna młoda kobieta mogła przetrwać dramatyczny i ciężki okres. Każda złotówka jest ważna. Za każdą dziękujemy.
AGNIESZKA CHCE WALCZYĆ I ŻYĆ – MA DLA KOGO – POMÓŻMY JEJ !
Pieniądze prosimy wpłacać na konto Fundacji "Promyk" z dopiskiem "dla Agnieszki".
BS Rutka Tartak nr 77936700070010001970870001