- Nie przyszłam, żeby zwalniać, ale pewne zmiany są konieczne – odpowiada Ewa Sidorek, nowa zastępca prezydenta Suwałk, odpowiedzialna za oświatę.
Sidorek całym sercem jest z nauczycielami, bo sama jest polonistką z 21-letnim stażem, od kilkunastu lat pracującą także w Suwalskim Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli. Z drugiej jednak strony, jako przedstawiciel władz miasta, musi szukać oszczędności.
Od nowego roku szkolnego, zgodnie z wolą radnych, klasy w szkołach nie będą mogły liczyć więcej niż 24 uczniów. Wszystko z myślą o komforcie nauki. Każdy kij ma jednak dwa końce Takie rozwiązanie pod znakiem zapytania stawia dotychczas obowiązujący podział klas na grupy na lekcjach językowych, wychowania fizycznego i informatyki. Od września w klasie liczącej do 24 uczniów, bez względu na przedmiot nauczania, nie będzie żadnego dzielenia.
- Jeśli w szkole było na przykład pięć klas pierwszych po 30 osób, dzielono je na 10 grup po 15 uczniów. Dzieci miały trzy godziny języka angielskiego tygodniowo. Dawało to pracę dwóm anglistom, bo trzydzieści godzin to prawie dwa etaty. Bez podziału na grupy – będzie to 15 godzin, czyli niecały etat – tłumaczy Marek Zborowski-Weychman, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 6 w Suwałkach.
Nauczyciele boją się zwolnień
Ewentualne zmniejszenie zatrudnienia odbije się głównie na nauczycielach w gimnazjum i szkołach średnich.
- Nabór do szkół ponadgimnazjalnych zakończy się 7 lipca. Dopiero wtedy do arkuszy organizacyjnych będą dołączane aneksy – podkreśla Ewa Sidorek.
Jednak ruchy kadrowe trwają właśnie teraz. Z jednego z Zespołów Szkół ma ponoć odejść dwóch nauczycieli języków obcych. Kwiecień, zgodnie z ogólnopolskimi przepisami, to miesiąc, kiedy nauczyciele dowiadują się, czy będą mieć od września pracę.
- Jest to absurd w oświacie. Jeszcze nie wiadomo, ilu uczniów zostanie przyjętych do szkoły, a już trzeba decydować, ile będzie etatów, kto będzie miał pracę, a kto nie – mówi Sidorek. - Szkoły mają już wstępne prognozy przyjęć, ale jest to na razie „wirtualne”. W związku z tym, nie jestem w stanie niczego zagwarantować ani dyrektorom szkół, ani nauczycielom - dodaje.
Podkreśla również, że dzisiaj w niektórych szkołach funkcjonują 16-osobowe klasy, które są dzielone na grupy. Miasta na to nie stać.
Suwalski Ratusz już teraz dopłaca do oświaty ponad 33 miliony złotych rocznie. Liczba uczniów maleje, bo wciąż utrzymuje się niż demograficzny. Co za tym idzie – zmniejsza się subwencja oświatowa. W 2011 roku suwalski Urząd Miasta szacował, że do 2017 roku liczba dzieci w szkołach ponadgimnazjalnych spadnie o 900. To tak, jakby z mapy miasta zginęły nawet dwie mniejsze szkoły.
- Rozumiem, że z jednej strony oświata nie może być postrzegana przez pryzmat pieniędzy. Z drugiej – odpowiedzmy sobie na pytanie, czy chcemy, aby w mieście było czysto? Czy chcemy budować nowe ulice, ścieżki rowerowe, zagospodarować bulwary? - pyta retorycznie nowa pani prezydent. - Musimy z wielką rozwagą dysponować środkami publicznymi. Pochodzą one z podatków mieszkańców, a my jako urząd musimy je dobre rozdysponować – podkreśla.
Sporo wybiera prywatne szkoły
Ewentualne zwolnienia nauczycieli mają też jeszcze jedną przyczynę – „przechwytywanie” uczniów przez szkoły niepubliczne, prywatne.
Szacuje się, że spośród około 650-700 uczniów kończących szkoły podstawowe nawet aż 100 pójdzie do gimnazjów niepublicznych. W Suwałkach są takie dwa– Gimnazjum im. Marii Konopnickiej oraz Akademia Dzieci Ciekawych Świata. To cztery, a może i pięć klas mniej w gimnazjach miejskich i prawie 10 nauczycielskich etatów.
Jak mówi Sidorek, suwalscy nauczyciele naprawdę bardzo dobrze uczą. Pokazują to wyniki egzaminów zewnętrznych. Optymalizacja zatrudnienia jest jednak konieczna. Być może zwiększy się liczba nauczycieli, którzy odejdą na emerytury. Dyrektorzy szkół będą z nimi przeprowadzać rozmowy.
- Wszelkie decyzje będziemy podejmować bardzo ostrożnie – zapewnia.
(just)