Około 80 studentów kierunków medycznych suwalskiej PWSZ, policjanci, straż miejska, przedstawicie organizacji i instytucji zajmujących się szeroko rozumianą opieką społeczną uczestniczyło w dzisiejszym (19.11.) spotkaniu inaugurującym działalność Suwalskiego Patrolu Interwencyjnego. W ubiegłym roku patrole interwencyjne pomogły prawie 50 osobom, co w tym przypadku jest niemal równoznaczne z uratowaniem im życia.
Na fot. Jedno z miejsc,w których w Suwałkach nocują bezdomni.
- Celem patrolu jest dotarcie do osób bezdomnych i potrzebujących, a następnie poinformowanie ich o miejscach, w których można się ogrzać, otrzymać ciepły posiłek, przenocować, a w razie potrzeby udzielenie im bezpośredniej pomocy w dotarciu do tych placówek – mówi asp. Edyta Kimera, oficer prasowy KM Policji w Suwałkach. – Zadaniem studentów jest przede wszystkim udzielenie potrzebującym pierwszej pomocy przedmedycznej. Generalnie skupiamy się nie tyle na walce z bezdomnością, bo nie jest to naszym zdaniem, ale na zapobieganiu temu zjawisku.
Nie jest tajemnicą, że bezdomni to w zdecydowanej większości ludzie mający za sobą nieudane próby leczenia odwykowego w szpitalach psychiatrycznych, nie potrafiący lub nie mający możliwości powrotu do normalnego życia po opuszczeniu więzień czy aresztów śledczych. Ale są też ludzie „wykluczeni” przez najbliższych. Powody są różne...
- Mam 60 lat i od trzech mieszkam gdzie się da. Latem pod mostem czy w altanach na działkach, zimą w opuszczonych domach, kanałach, piwnicach, na klatkach schodowych – opowiada Staszek, z zawodu stolarz, żonaty. – Wszystko było fajnie dopóki nie zwolnili mnie z pracy. Redukcja etatów – tak to się nazywało. Tyle tylko że objęła głównie takich jak ja, przed emeryturą. Mam fach, robotę znajdę i jakoś to będzie – myślałem. I się pomyliłem. Faceta po 50-tce nikt już nie zatrudni, bo to siły nie te żeby zapieprzać po 12-14 godzin, świątek czy piątek. Chodziłem od zakładu do zakładu, od warsztatu do warsztatu. Owszem, dostawałem pracę na kilka-kilkanaście dni i to na czarno. Ale żyć się z tego nie dało. Żona coraz częściej nazywała mnie nieudacznikiem, a później nierobem, pasożytem. Wreszcie pokazała drzwi. Co miałem robić? Wrzuciłem do torby tyle, ile weszło i wyszedłem. Kilka nocy spędziłem u kolegów, po prostu na melinach. Sprzedałem to, co dało się sprzedać, oddałem, to co chcieli wziąć, i kiedy okazało się, że nie mam już nawet torby i oni wyrzucili mnie za drzwi. Byłem głodny, brudny, nieogolony. Cuchnąłem/.Ludzie omijali mnie z daleka. Znajomi, a raczej dawni znajomi, na mój widok uciekali na drugą stronę ulicy. Nie mając wsiadłem do pociągu. Pamiętam tylko tyle, że w wagonie było ciepło. Żeby nie straszyć ludzi wszedłem do ubikacji, zamknąłem się i film mi się urwał. Obudziłem się w szpitalu. A ponieważ nie miałem przy sobie żadnych dokumentów podałem dane jaki wpadły ni do głowy. Szybko je zweryfikowano, ale ja twardo mówiłem, ze tak się właśnie nazywam, że nie pamiętam gdzie mieszkam i nie wiem co tutaj robię, ale chcę wyjść. Kiedy już doszedłem do siebie i naprawdę m usiałem opuścić szpital wystraszyłem się i to bardzo. Był grudzień, śnieg, mróz, a ja maiłem trampki na nogi i starą marynarkę na grzbiet. Wróciłem na dworzec i tam doczekałem wiosny. Nauczyłem się żebrać, kraść, zbierać puszki, butelki, makulaturę. Okazało się, że na tym na mieszkanie się nie zarobi, ale na przysłowiowy „kieliszek chleba” to i owszem. Po roku wróciłem w rodzinne strony. Przestałem wstydzić się ludzi, za to oni wstydzą się mnie. Ich sprawa. Jakoś daję sobie radę. Najgorsze są święta, kiedy widzi się świeczki czy lampki na choinkach, słyszy się śpiew kolęd, widzi ludzi spieszących na pasterkę. Wówczas nie wytrzymuję i beczę, tak długo, aż zasnę. Chodzę do jadłodajni, w parafii dostaję czystą odzież, jestem zahartowany więc myję się w rzece. Czego dziś potrzebuję? Ludzkiego serca, dobrego słowa, ale nie współczucia. Dzięki temu, mam nadzieję, wytrwam do wiosny. – kończy Staszek. – Spadam, cześć – rzuca robią w tył zwrot, ale na chwilę się odwraca i dodaje: - To rzuć piątaka na „kieliszek chleba”.
Na „kieliszek” nie dostaje. Dostaje za to bochenek chleba i pęto kiełbasy średniego gatunku. Zaskoczony nie wie co zrobić. Rozgląda się i po chwili zaczyna jeść, szybko, łapczywie, żeby tylko zdążyć przed nadejściem kolegów. Okruchy chleba zatrzymują się na siwej brodzie, a z oczu Staszka płyną łzy. Wielkie jak groch...
Właśnie do takich ludzi jak Staszek, dziki lokator opuszczonego domu przy jednej z suwalskich ulic, mają dotrzeć patrolujący. Dotrzeć i pomóc.
- Rozpoczynamy studia na ratownictwie medycznym i pracę w patrolu traktujemy jako wprowadzenie do zawodu, szanse z jednej strony sprawdzenia siebie, z drugiej niesienia pomocy ludziom potrzebującym – mówią Magdalena Malec i Michał Burzyński, studenci I roku suwalskiej PWSZ. - To dla nas pierwsze zawodowe doświadczenie. Ale zgłosiliśmy się do patrolu głównie z potrzeby serca. Nie potrafimy przejść obojętnie obok kogoś, kto potrzebuje naszej pomocy. Dlatego tu jesteśmy i mamy nadzieję, że tej pomocy potrafimy udzielić.
Ilu potrzebujących takiej pomocy jest w Suwałkach? Zdaniem policji około 50, zdaniem Honoraty Rudnik, naczelnika wydziału zdrowia UM ok. 30- 35.
To liczba faktycznie bezdomnych, bo deklarujących bezdomność, czyli mających gdzie mieszkać, ale nie posiadających oficjalnego meldunku, jest w mieście prawie 140 osób – twierdzi naczelnik Rudnik. - W takiej sytuacji nie ma mowy o problemie bezdomnych i bezdomności w Suwałkach. Jest noclegownia i nie było jeszcze przypadku, żeby wszystkie były zajęte. Miasto ma podpisaną umowę z Markotem. Ogrzać się i napić czegoś ciepłego, można w jadłodajni przy parafii świętego Aleksandra.
Warunkiem uzyskania tam pomocy jest jednak trzeźwość, a z tym bezdomni mają największy problem.
„Kieliszek chleba” to nie to samo co kromka. „Kieliszek” może zabić, kromka uratować życie. Warto o tym rozmawiać nie tylko z bezdomnymi.