Nastolatki Natalia Basałaj (z lewej) i Julia Pojawa (uczennice kl. VI c SP 5) oraz pracownicy zakładu gastronomicznego „Gams” Stanisława Bołądź i Jarosław Kozłowski to cisi bohaterowie poniedziałku 9 grudnia 2013 roku. To im życie zawdzięcza 7-8 letni chłopak, który, bawiąc się na kruchym lodzie „Kaczego Dołka” wpadł do wody i zaczął tonąć.
- Widziałyśmy dwóch chłopaków bawiących się koło Kaczego Dołka, a później chodzącego po lodzie - opowiadają Natalia i Julia. - Krzyczałyśmy, żeby wrócili na brzeg, że to niebezpieczne, ale nas nie posłuchali. W pewnej chwili lód pod młodszym się załamał i chłopak znalazł się w wodzie. Natychmiast pobiegłyśmy w jego stronę. Ten drugi, nawet nie próbował ratować kolei tylko uciekł.
Natalia zadzwoniła na alarmowy numer 112, a Julka, stojąc na brzegu, rozmawiała z chłopcem zanurzonym po piersi w lodowatej wodzie.
- Prosiłam, żeby jeszcze trochę wytrzymał, mówiłam, że zaraz przyjdzie pomoc, że go wyciągną, uratują - relacjonuje Julka. - Po chwili zbiegła do mnie Natalka i obie starałyśmy się podtrzymać go na duchu.
To co działo się na brzegu ze wzgórza, z odległości kilkunastu metrów, obserwował gęstniejący tłumek gapiów. Nikt nie zszedł na dół, nie starał się pomóc tonącemu, wesprzeć usiłujących podtrzymać go na duchu dziewczyn.
Ratunek nadszedł z "Gamsu"
- Zobaczyłyśmy przez okno, że coś dzieje się na Kaczym Dołku - opowiadają pracownice zakładu gastronomicznego Gams. - Nie ma roku, żeby ktoś tu nie tonął. Przed dwoma laty wyciągałyśmy chłopaka, przed rokiem dziewczynkę. Teraz ten chłopak.
Na ratunek tonącemu pośpieszyli Stanisława Bołądź i Jarosław Kozłowski. To pani Stasia w roku ubiegłym wyciągała z wody tonącą 11-latkę.
- Tym razem tylko zorganizowałam, czyli zabrałam komuś sanki, po których Jarek wszedł na lód i wyciągnął dzieciaka - mówi zdenerwowana Stanisława Bołądź.
- Nie rozumiem ludzi, którzy stali na górce i patrzyli jak dzieciak zanurza się w wodzie - dodaje Jarosław Kozłowski. - Taka znieczulica, obojętność kiedy trzeba pomóc, a po wszystkim narzekanie, że nikt się nie ruszył, pytanie gdzie były służby. Gdybyśmy czekali na pomoc ten dzieciak mógłby już nie żyć. Wyciągnęliśmy i oddaliśmy go policjantom, którzy, jako pierwsi pojawili się na miejscu zdarzenia.
Później przyjechały dwa samochody strażackie i na końcu karetka pogotowia. Strażacy chwilę wcześniej gasili pożar budynku przy ulicy Buczka. Dziecko zabrano do szpitala. Policja szuka rodziców.
- Nic tu już po nas - stwierdziły Natalka i Julka. - Dziewczyny - zwróciły się do koleżanek - wracamy do domów. Ważne, że wszystko skończyło się szczęśliwie...
- Nie róbcie z nas bohaterów - proszą Jarosław Kozłowski i Stanisława Bołądź. - Na naszym miejscu tak zachowałby się każdy... no może prawie każdy. Trzeba pomyśleć jak na zimę zabezpieczyć Kaczy Dołek, jak dotrzeć do dzieciaków, żeby nie bawiły się na lodzie, bo może dojść do tragedii.
Pracownikom Gamsu trzeci udało się uratować tonące dzieci. Za czwartym mogą już nie zdążyć. Na miejscu może też zabraknąć kogoś takiego jak Natalka i Julka. Ta czwórka to cisi bohaterowie poniedziałku.