W styczniu w Suwalskim Ośrodku Kultury odbył się koncert „Salsa symfonicznie.” Do miasta wraz ze swoim zespołem przyjechał znany muzyk, wirtuoz instrumentów perkusyjnych, Kubańczyk od ponad trzydziestu lat mieszkającym w Polsce – Jose Torres.
Był to koncert niezwykły, nietypowy. Kubańskie gorące rytmy takich przebojów, jak: „Son para ti”, „Como fue”, „Obsesión”, „Guantanamera”, czy „Besame mucho” zostały wykonane z towarzyszeniem Suwalskiej Orkiestry Kameralnej. Gitara, bębny i marakasy połączyły się ze skrzypcami, fletami i wiolonczelą. W efekcie powstało całkiem nowe, inne brzmienie.
O muzyce, Kubie i tolerancji z Jose Torresem rozmawia Justyna Brozio.
- Przysłuchiwałam się próbie. Muszę powiedzieć, że to połączenie kubańskich rytmów z orkiestrą kameralną brzmi świetnie. To chyba nietypowe zestawienie?
- Prawda, że super?! (śmieje się Jose). Jestem pod dużym wrażeniem tego nowego budynku. Jestem zachwycony tą salą.
- A jak akustyka?
- Super. Bardzo fajnie.
- Skąd pomysł na takie połączenie – muzyka kubańska plus orkiestra?
- Najpierw wpadłem na pomysł połączenia muzyki kubańskiej z chórem. Było kilka prób takiego łączenia „literatury muzycznej”. Trzy lata temu koncertowaliśmy z Chórem Filharmonii Wrocławskiej, Chórem Filharmonii Śląskiej i Chórem Akademii Sztuk w Szczecinie. Byliśmy bardzo zadowoleni z efektów. Potem pomyślałem, że czemu w takim razie nie spróbować z orkiestrą? Wraz z Gorzowską Orkiestrą Symfoniczną zrealizowaliśmy projekt „Kubańska salsa symfonicznie". Autorem aranżacji był mój syn, Filip, który studiuje na Akademii Muzycznej w Katowicach. Namówiłem go, aby napisał aranże do tego projektu. Zgodził się, na początku nieśmiało. Potem zobaczyłem nuty na pulpicie… Po pierwszym słuchaniu w Gorzowie byłem zachwycony. Sam pomysł łączenia rytmów kubańskich z muzyką klasyczną nie jest nowatorski, bo taka fuzja miała już miejsce w Norwegii. Tam kubańskie rytmy połączono ze znanymi szlagierami muzyki klasycznej: Beethovena, „Carmen” Bizeta.
- Ale rozpisać muzykę na tyle instrumentów, „zgrać się”, to chyba nie jest proste?
- To bardzo dużo pracy. Rozpisać nuty na waltornię, trąbki… Są też różnice w rytmie. Na przykład klasyczne walce pisane są „na trzy”. W muzyce latynoskiej można pokombinować i zagrać na cztery, choć to już nie walc. Chciałbym podkreślić, że muzyka kubańska, to nie tylko muzyka popularna z kręceniem biodrami. To nie tylko pióra i fantazyjne stroje, ale też drugi nurt, takiej… muzyki w stylu filmowej. W niej jest pełna kubańskość, takie pociągnięcie pędzlem… Graliśmy z chórem, który śpiewał na cztery głosy i okazało się, że można. Jestem pod wrażeniem tego, jak muzyka kubańska łączy się z klasyczną. Uważam, że żadna z nich na tym nie straciła. Muzyka kubańska dodaje innego tchnienia, „gorąca” muzyce klasycznej, a klasyczna potrafi ujarzmić rytmy kubańskie.
- To jak połączenie ognia i wody?
- Tak! Właśnie tak! Ale to jest cudowne, bogate połączenie.
- I aranżacją zajmował się Pana syn? Odziedziczył talent po ojcu.
- Jestem pod wrażeniem jego pracy. Uważam, że ma jakiś dodatkowy gen, jeszcze więcej talentu niż ja (uśmiech).
- Drugi Pana syn też jest muzykiem. Gra w „Afromental”.
- Tak. Na perkusji. Jestem z nich bardzo dumny.
- Hmm… Trzech muzyków w domu. Wyjazdy, koncerty, wiele dni poza domem.Czy żona nie narzeka?
- (śmiech). Nie. Żona też często podróżuje. Zajmuje się tańcem. Jeździ na Kubę. Nasze drogi są równoległe. Wspieramy się. Nie
ma czegoś takiego, że jedno jest wyżej, drugie niżej, że czyjaś droga „nakłada się” na drogę drugiej osoby.
- A jak spędzają Państwo święta? Czy udaje się wszystkim spotkać w domu?
- Tak. Święta zawsze spędzamy rodzinnie. Przyjeżdżają synowie. Jeden z żoną.
- Czy jeździ Pan na Kubę?
- Nie. Byłem wiele lat temu. Synowie byli już tam po dwa razy. Gdybym pojechał, to byłaby dla mnie bardzo trudna podróż. Bardzo sentymentalna, emocjonalna. Zobaczę miejsca, gdzie się wychowałem. Gdzie pochowani są rodzice. Nie pożegnaliśmy się…
- A co Pan sądzi o zmianach na Kubie? Jest chyba coraz lepiej?
- Tak, tak… zaczynam się przekonywać. Widać, że na Wyspie jest coraz mniej presji ideologicznej. Zaczynają odpuszczać. Jestem dobrej myśli, pełen nadziei, że kiedyś Kuba będzie prawdziwą „perłą Karaibów”.
- Jest Pan bardzo zapracowanym człowiekiem. Dużo pan koncertuje, a oprócz tego prowadzi Pan fundację…
- Tak. Fundacja „Sztuka – Zdrowie - Tolerancja” działa na rzecz wielokulturowości. Pomaga obcokrajowcom. Wszyscy jesteśmy tacy sami: Polak, Kubańczyk, biały, czarnoskórzy. Każdy z nas jest wartościowy. Nie trzeba się bać, tego co „inne”: innej kultury, rasy, wyznania, seksualności, religii. Szkoda na to czasu. Życie jest za krótkie. Można się nie zgadzać, ale trzeba się szanować i tolerować. Trzeba skracać mosty różnic. Polacy lubią egzotykę. Chętnie podróżują do ciepłych krajów. Mówią, jak tam fajnie, super, ale już zięć, synowa z innego kraju, to niekoniecznie… Moja teściowa zaakceptowała mnie od razu. Teść podszedł z rezerwą. Cieszę się, że mogę pokazywać Polakom kulturę kubańską i Kubańczykom kulturę Polską. Jestem Kubańczykiem i jestem Polakiem. To wielkie bogactwo…
- Koncertował Pan z największymi gwiazdami polskiej sceny muzycznej: Marylą Rodowicz, Kayah, Ryszardem Rynkowskim, Leszkiem Możdżerem i wieloma innymi. Czy jest ktoś jeszcze, z kim chciałby Pan zagrać? Jakie są Pana plany muzyczne?
- Przede wszystkim chciałbym jak najdłużej grać z synami. Chciałbym też, żeby nasza muzyka wyszła poza granice Polski. W Polsce jestem znany i uznany. Chciałbym spróbować gdzieś dalej. A na razie będziemy grać jeszcze kilka koncertów z różnymi orkiestrami w kraju.
- Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę
- To ja dziękuję .