W Suwałkach można ją było zobaczyć w spektaklu komediowym „Prawda”, w którym zagrała zdradzaną żonę. W naszych stronach znana aktorka często gości u swojej przyjaciółki w Maćkowej Rudzie.
Małgorzata Pieczyńska wcieliła się w kilkadziesiąt ról filmowych i teatralnych. Grała w takich obrazach, jak: „Wierna Rzeka", „Baryton", „Jezioro Bodeńskie", „Piłkarski Poker" , „Komediantka”, „Panna Nikt”, „Big Love”. Jest laureatka Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego. Na deskach teatru tworzyła kreacje w: „Iwona, księżniczka Burgunda”, , „Kartoteka”, „Czytadło”, „Zamknij oczy i myśl o Anglii”. Chętnie też przyjmuje propozycje gry w serialach: „Ekstradycja", „M jak Miłość”, „Na Wspólnej”, „Rezydencja", „Na dobre i na złe”, „Szpilki na Giewoncie”, „Kryminalni” i wiele innych.
Z Małgorzatą Pieczyńską rozmawia Justyna Brozio
- Za oknem już typowo zimowa aura. Jak minęła Pani podróż do Suwałk?
- Jechaliśmy dość długo. Zdążyliśmy obejrzeć dwa filmy : „Pół żartem, pół serio” i drugi - "Chłopiec z latawcem". Woleliśmy nie śledzić drogi przez okno... (śmiech). Pisałam też po drodze maile do męża, do Sztokholmu.
- W Szwecji chyba o tej porze roku krajobraz za oknem jest bardzo podobny?
- Właściwie tak, ale mieszkamy w stolicy, także porównałabym widok do warunków na ulicach Warszawy.
- A czy wcześniej bywała Pani w okolicach Suwałk?
- Tak. Nawet bardzo często. Nad Czarną Hańczą, w leśniczówce w Maćkowej Rudzie mieszka moja serdeczna przyjaciółka z czasów szkolnych, Ania Łozińska. Przyjeżdżałam tam wielokrotnie. Brałam udział w spływie Czarną Hańczą. Pływałam kajakiem po Wigrach. Mój syn, Victor , spędzał wakacje w Serwach koło Augustowa, na obozach „Chrisa”. Tam oswajał się z młodzieżową wersją języka polskiego, uczył surfingu i innych sportów wodnych.
A jeśli chodzi o Anię, to nigdy nie zapomnę jej tego, że w znaczący sposób pomogła mi na maturze z matematyki (śmiech).
- Zagrała Pani w wielu filmach i przedstawieniach. Którą z tych ról wspomina Pani ze szczególnym sentymentem?
- Hmm… Na pewno każda z ról zostawia coś po sobie „na twardym dysku”, ale aktor musi umieć się przeistaczać, resetować, aby móc wcielać się w kolejne postaci. Są dwie takie role, a właściwie wydarzenia teatralne, które wspominam wyjątkowo. To mój debiut – Julietta w Mefiście na scenie Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera w Warszawie, oraz jeden ze spektakli w Szwecji, gdzie grałam główną kobiecą rolę w gwiazdorskiej obsadzie i na dodatek wierszem. Super trudne i super satysfakcjonujące.
- Czy doświadczony aktor, profesjonalista powinien umieć zmierzyć się z każdym wyzwaniem i jak rzemieślnik wykonać powierzone zadanie?
- Jeśli jest na etacie w teatrze, to nie ma wyboru. Ja mam ten komfort, że robię tylko to, co chcę. Biorę udział w spektaklach, w których naprawdę chcę grać. Na przykład w spektaklu „Prawda” wszyscy gramy z wyboru . Poza okresem w Teatrze Powszechnym nigdy nie byłam aktorką etatową. Tam debiutowałam i grałam naprawdę fantastyczne sztuki. Nie było wtedy innej formy uprawiania teatru. Był Kantor ,Grotowski, Gardzienice i kilka innych niekonwencjonalnych grup, ale po stanie wojennym, kiedy moje pokolenie debiutowało, pracy było niezwykle mało. Angaż u Zygmunta Hubnera to było prawdziwe wyróżnienie! Teraz są inne czasy i cieszę się, że mam swobodę. Etatowi aktorzy niejednokrotnie o tym, co i kiedy będą grali, dowiadują się z tablicy informacyjnej. Każdy ma swoją motywację.
- A czy próbuje Pani wpływać na decyzje syna?
- Nie. Absolutnie. Victor jest dorosły. Ma 23 lata. Wychowując go trzymaliśmy się z mężem zasady : do piątego roku życia chowaj syna jak księcia, od piątego do piętnastego – jak niewolnika, a potem jak przyjaciela. Teraz walczę o jego przyjaźń. Mam bliską relację z synem. Czuję się „dopuszczona do łask”. Ale WOLNOSC jest warunkiem spotkania dwojga ludzi zarówno w relacji miłosnej jak i przyjaźni. Jest dowodem szacunku . Dzieci nie mają spełniać naszych oczekiwań. My ich życia za nie nie przeżyjemy! Muszą to zrobić same. Wymuszane studia, nie uszczęśliwią nikogo, natomiast można przeżyć kolosalne zaskoczenie, kiedy wolne dziecko lub partner bierze życie w swoje ręce i robi coś wspaniałego, czego nikt by się nie spodziewał.
Victor kolejny raz wyjechał do Ameryki Środkowej. Obecnie pracuje w El Salvador z osieroconymi dziećmi chorymi na AIDS. Po Nowym Roku będzie montował w Panamie tanki na wodę pitną. Robił to już w zeszłym roku. W międzyczasie prawdopodobnie będzie pracował jako przewodnik po dżungli kostarykańskej, organizował spływy kajakowe (ma uprawnienia na prowadzenie spływów pontonowych i kajakowych po największych 10 rzekach świata). Co prawda, moim zdaniem, wiele do zrobienia jest bliżej, w Europie, w Polsce, „na swoim podwórku”, ale on ma swoje widzenie świata. Niewątpliwie robi coś dobrego i to nadaje sens jego życiu.
- Z jednej strony duma, a drugiej obawa?
- Nie. Nie boję się o niego. Wiem, że sobie poradzi.
- Czy po tylu latach na scenie, przed kamerą odczuwa jeszcze Pani tremę?
- Tak, ale mobilizującą. To taki przyjemny zastrzyk adrenaliny, nerw. Współczuję aktorom, których trema paraliżuje. W takiej sytuacji lepiej zmienić zawód.
- Jakie są Pani plany na najbliższą przyszłość?
- Wyjeżdżamy z mężem do Azji na Święta. To dla mnie nietypowe. Jestem domatorką i kocham zapach Świąt w domu. Nie będzie tym razem kompotu z suszu, zapachu pierników, choinki, pieczonego chleba, kutii... Trudno, ale zdecydowaliśmy tak, ponieważ Victor jest w podróży, a bez niego cały ten wysiłek traci sens. Będziemy pewnie gadać na Skypie, zarówno z moimi Rodzicami, którzy są w Warszawie jak i z Victorem.
- Dziękuję za rozmowę.