Gra, komponuje, śpiewa, pisze wiersze, a ostatnio książki dla dzieci. O podróży do Zgierza śpiewała kiedyś cała Polska. Na południu Polski hodował konie. Bardzo dużo podróżuje, udziela się charytatywnie. Jest psychoterapeutą. Z człowiekiem wielu pasji Tomaszem Szwedem rozmawia Justyna Brozio.
- Panie Tomaszu, jak to jest z tymi zainteresowaniami? Czy przychodzą jedno po drugim, czy też „nosi” je Pan w sobie wszystkie na raz?
- Można powiedzieć, że jestem człowiekiem wielu zawodów. Mam wiele światów do ogarnięcia. Piszę piosenki, komponuję, pracuję w „Budziku” Fundacji „A kogo?” Ewy Błaszczyk, piszę bajki dla dzieci, jeżdżę na koncerty do szkół i przedszkoli. Można mnie spotkać na targach książki. Koncertuję dla dorosłych. Przestrzegam przed tak wielością zajęć (śmiech).
Takie rozproszenie grozi tym, że nigdy nie dojdę do stopnia mistrzowskiego, że niczego nie dokończę, że nie nigdy nie będę najlepszy w jednej dziedzinie. A jestem z natury perfekcjonistą. Bardzo dużo od siebie wymagam. Ale jak ja mogę się skupić na jednym, jak wciąż mnie coś niesie, jak ciągle mnie woła jakaś inna dziedzina?! Robię coś i z tyłu głowy słyszę: „Chodź, ja tu czekam, leżę odłogiem, zajmij się mną! ” Wciąż gdzieś gonię, ale usiłuję jakoś to wszystko godzić. Na ogół z powodzeniem.
Mam na koncie trochę sukcesów. Żartuję, że jestem jak Lenin – wiecznie żywy, bo zacząłem grać i śpiewać pod koniec lat 70., do tej pory udaje mi się „być na rynku” i jestem z tego strasznie zadowolony. Tym bardziej, że zdarzają się rzeczy, które potwierdzają , że ja – Tomasz Szwed, łączę pokolenia! Na przykład pewnego razu w Mrągowie podeszła do mnie młoda dziewczyna i powiedziała: „Bardzo mi się podobają Pana piosenki, a moja babcia bardzo Pana lubi”. Takie rzeczy się dzieją (śmiech).
- Bohaterami Pańskich książek dla dzieci o klinice w Leśnej Górce są zwierzęta. Las jest Panu szczególnie bliski…
- Tak. Urodziłem się w lesie. Mój ojciec był nadleśniczym. Bogu dziękuję, że tak się stało. Pierwsze, co zobaczyłem, to las. Las mnie w pewnym stopniu zbudował, ukształtował. Miejsce, jak wiadomo, oddziaływuje na rozwój człowieka. Być „w przyrodzie” to było najlepsze, co mogło mnie spotkać. Dlatego zacząłem pisać książeczki. Wróciłem do czasu dzieciństwa. Mam go gdzieś głęboko w sercu i widocznie miałem potrzebę, aby to pokazać, uzewnętrznić. Pisząc książeczki zanurzyłem się w lesie swojej wyobraźni. Z drugiej strony, podczas pisania mam na myśli konkretny las na Kaszubach. W książkach nie da się tego wyczytać, chociaż padają nazwy geograficzne: Jezioro Duże Zielone, albo Małe Zielone. Można to umiejscowić na Zaborach. Świat moich książeczek jest miły i przyjazny, prawy. Świat, w którym zwierzęta ze sobą współpracują, pomagają sobie. Są pełne życzliwości. Zdarzają się też bolesne historie, bo tak jest przecież w życiu, ale zawsze się dobrze kończą.
- Jakieś szczególne wspomnienie?
- Pamiętam pewien epizod ze swego dzieciństwa. Byłem bardzo mały. Biegłem boso ścieżką przez las. Do tej pory czuję taki twardy, biały piasek… i pamiętam, ze rozmawiałem z wiewiórkami! Ja to traktuję jako fakt. Skoro pamiętam, że tak było, to tak było. Nie wiem, w jaki sposób myśmy się porozumiewali. Pamiętam, że nic nie mówiłem, ale rozumiałem te wiewiórki! One sobie skakały po drzewach. Ja byłem na dole, ale czułem je, rozumiałem. Tak żeśmy sobie konwersowali! (śmiech)
- Jest w tym sporo magii. Może właśnie tego nam brakuje? Odwróciliśmy się od natury i nie przeżywamy już takich historii. Może stąd tak dużo kłopotów?
- Zapewne. Trochę z przerażeniem patrzę, jak odchodzi mój świat. Jak umierają znajomi piekarze, stolarze, jak umiera rzemiosło. Jest już tak niewielu szewców… Łatwiej wyrzucić buty i kupić sobie nowe. Świat trochę mnie przeraża, oszukuje. Jest tyle fałszywych wizerunków, które mnie zwodzą: politycy, reklamy, faceci po kursach autoprezentacji. Mnóstwo fantomów się pojawia wokół mnie, zamiast prawdziwych ludzi. Ten świat nie jest autentyczny. Nie jest mi życzliwy. On tylko sprawia wrażenie. Tych wrażeń jest zbyt dużo. Nie wiem, co wybrać. Świat stał się wirtualny. To przyszło razem z rynkiem, z komercją. Czasami myślę, że dobrze, że ja już jestem stary, bo nie będę musiał oglądać upadku tego świata.
- Dużo bodźców, fałszywych informacji. Czym się w takim razie kierować?
- Myślę, że odpowiedź jest tak prosta, że aż banalna. Sercem! Jest też coś, co nazywamy intuicją. Należy jej ufać i wierzyć. Jeśli komuś w jakimś momencie przestajemy ufać bez powodu, to znaczy, że lepiej tej znajomości nie kontynuować. Słuchajmy siebie. Swoich odczuć. Myślę, że ciągle jeszcze mamy tę umiejętność rozpoznawania w drugim człowieku przyjaciela albo życzliwej osoby. Jest to w nas zakorzenione od czasów pierwotnych. Już wtedy, kiedy człowiek żył w jaskini wiedział, że w razie zagrożenia będzie mógł poprosić o pomoc innego człowieka, z sąsiedniej jaskini. Ale te odruchy są teraz bardzo zagrożone.
- Dlaczego? Co się stało?
- Jak mówią neurobiolodzy, nadmiar telewizji i komputera, gier i Internetu, nie sprzyja, a wręcz ogranicza rozbudowę tak zwanych neuronów lustrzanych, czyli tych, które są odpowiedzialne za to, co ja czytam w pani twarzy, czy jest mi pani życzliwa, czy nie, w jakim pani jest nastroju, odpowiedzialnych za rozpoznawanie, kim jest ta druga osoba. Siedząc przed komputerem, odcinamy się od fizyczności drugiej osoby. Koleżanka mi opowiadała, że jej córka ciągle siedzi na skype, ciągle „gada” z koleżankami, godzinami. A jak przychodzą do niej do domu, jest cisza, nie mają o czym rozmawiać. Właściwie milczą. Tak, jakby to było inne spotkanie, inni ludzie. Widocznie z cyfrową wizją człowieka lepiej się rozmawia. Bo on nie zagraża. Nie widać jego spontanicznych reakcji.
- Pana piosenki opowiadają właściwie o wszystkim, co nas otacza: o podróżach, rozmowach na podwórku, polityce. Czy wszystko może być dla Pana tematem, inspiracją? Czy wszędzie Pan słyszy muzykę?
- Rzeczywiście zwracam uwagę na codzienność. Sam siebie nazywam obserwatorem rzeczywistości. Z tego, co zobaczę wyciągam puentę, wnioski. Świat jest bardzo ciekawy, tylko przestaliśmy zwracać uwagę na codzienność. Nie mamy świadomości tego, co się dzieje. Niesie nas jakaś fala. Wciąż wędrujemy. Nie przyglądamy się temu, co jest tu i teraz.
A mnie rzeczywiście inspiruje dosłownie wszystko. Wracam do domu z podróży, otwieram drzwi. Zapiszczą „łaaa…, łaaa..” i w głowie mi się już rodzi rytm, co zrobić z tym „łaaa…”? Na rytm nakładam historyjkę. Biorę gitarę. Tworzę.
Świat się składa z dźwięków. Przecież po to mamy uszy, żeby te dźwięki odbierać. To jest moim zdaniem najważniejszy kanał przekazu. Plus oczy. Za mało rozglądamy się po świecie, a to co widzimy, niepotrzebnie chcemy upiększyć.
- Próbujemy oszukać zmysły?
- Kolega, który wykłada w szkole w Zakopanem opowiada, że jego studenci jeśli mają wykonać pracę plastyczną jakiegoś wycinka krajobrazu, najpierw robią zdjęcie, potem z tego zdjęcia malują. I to, co malują ma zupełnie inne barwy. Starają się za wszelką cenę świat upiększyć. Przecież to nie jest już prawdziwe, autentyczne. Jakby ich szarość przerażała. W reklamach, filmach widać czyste kolory, których nie przecież w naturze. Świat często jest szary. Czy to coś złego? Nie wszystko musi „walić po oczach”.
Świat wędruje w złą stronę. Nie zamierzam z tym walczyć, bo i tak to już chyba nie jest mój świat. Przynajmniej w jakieś części. Trochę jestem obrażony na ten współczesny świat i to, co się z nim dzieje. Przede wszystkim na popkulturę, na ten krwawy kapitalizm i jego produkty, które są mi wciskane notorycznie. Boleję nad tym, że tak się dzieje. Oczywiście uogólniam. To jest moje osobiste, subiektywne zdanie.
- Dziękuję za rozmowę.
- Ja również.
Czytaj też:
[12.12.2014] Raczki. Tomasz Szwed w dwóch odsłonach