W zaledwie trzy lata mała, nierokująca gospodarka w Polulach, w gminie Szypliszki, zmieniła się w ostatnie wysokotowarowe gospodarstwo produkcyjne w okolicy.
Daniel Pawłowski zaczynał od 60 tys. litrów wysokoklasowego mleka rocznie. Teraz produkuje ponad 600 tys. litrów, co czyni go jednym z najlepszych lokalnych dostawców Mlekpolu.
- Wielu ludzi, w tym także młodych rolników, sądzi, że w rolnictwie wystarczy ciężka praca fizyczna. Nic bardziej mylnego – mówi Daniel Pawłowski.
Bo własne gospodarstwo to też niemniej ciężka praca umysłowa – logistyka całego przedsiębiorstwa, ciągły rozwój, inwestycje, troska o jakość surowca. No i piecza nad księgowością takiego agrobiznesu. Bo tutaj nikt nie dysponuje własnym działem finansów, a liczyć trzeba umieć. I to liczyć nie tylko naprawdę sprawnie, ale też – jak przekonuje Daniel Pawłowski – co najmniej na dwa lata wprzód.
Trzeba być wizjonerem
Gdy skończył szkołę, plan miał już gotowy – wielka hodowla, nowoczesne obory i zadbane gospodarstwo. Start miał trudny.
- Przez cztery lata trzymałem bydło po cudzych oborach oddalonych nawet o 15 km. Codziennie o świcie objeżdżałem okoliczne wsie, żeby zrobić obrządek, uprawiałem 100 hektarów ziemi, a do tego pracowałem na etat w zakładzie. Ludzie się ze mnie śmiali – bo kto trzyma krowy po cudzych oborach? Ale ja wiedziałem, co robię – wspomina Daniel Pawłowski. – Chodziło o to, żeby utrzymać ciągłość produkcji mleka i wypracować zdolność kredytową. Moim celem było postawić oborę i rozszerzyć produkcję. Kiedy wreszcie po kilku latach udało mi się dostać kredyt i tę oborę postawić, to dzięki temu bydłu trzymanemu po sąsiednich wsiach, od razu miałem ją czym zapełnić. Nie było przestoju, budynki od razu zaczęły na siebie zarabiać. Właśnie to mam na myśli, kiedy mówię, że w tej branży trzeba myśleć dwa lata wprzód – dodaje. Tak nie minęły trzy lata i z kilku krów zrobiło się 240 sztuk bydła, a z 60 tys. tysięcy litrów mleka – blisko 10 razy więcej. I to mleka nie byle jakiego, ale najwyższej klasy.
Zdobyć kredyt na godziwych warunkach
- Postanowiłem, że oborę postawię sam. Zdolność kredytową już miałem. Cała trudność polegała na znalezieniu instytucji, która w mój plan uwierzy i udzieli pomocy na godziwych warunkach. W większości banków to wcale nie jest takie proste. Te duże wyliczają ryzyko na podstawie sztywnych kryteriów. Dlatego szukałem regionalnej instytucji. No i znalazła się, bardzo niedaleko. Pomóc zgodził się lokalny bank.
W Daniela Pawłowskiego uwierzył Bank Spółdzielczy w Sejnach.
- To klient, który ubiegając się o kredyt, zapewniał, że nie minie kilka lat, a jego gospodarstwo zacznie przynosić milionowe dochody. Wiedzieliśmy oczywiście, że cały plan ma sens, ale akurat z tego miliona trochę żartowaliśmy. Czas pokazał, że stało się dokładnie tak, jak pan Pawłowski zapowiadał – mówi Ewa Żebrowska, analityczka Banku Spółdzielczego w Sejnach.
Jak tłumaczy Ewa Żebrowska, obopólny sukces wynika z modelu biznesowego i podstawowych założeń spółdzielczości. No i z innej niż w bankach globalnych koncepcji zysku. Banki globalne mają kapitał obcy, pochodzący od akcjonariuszy z całego świata, a ich celem jest generowanie dla tych akcjonariuszy zysku. Za to kapitał banków spółdzielczych jest wyłącznie polski, lokalny. A sam zysk rozumiany jest tutaj szerzej – jako inwestycja w rozwój i przedsiębiorczość regionu. Banki spółdzielcze mają służyć lokalnej społeczności.
- Banki Spółdzielcze nie są instytucjami charytatywnymi, ale społecznie zaangażowanymi. Nie wykluczamy dobrych biznesplanów na podstawie sztywnych procedur, ale inwestujemy tam, gdzie widzimy potencjał. Sukces naszych klientów i rozwój regionu to coś, co z założenia nam się opłaca. To jest model biznesowy równie popularny w Dolinie Krzemowej, co w województwie podlaskim. Nie udzielamy kredytów na słowo. Mamy czas, by pochylić się nad jednostkowym przypadkiem, możemy brać pod uwagę tak zwany czynnik ludzki, a decyzje podejmujemy indywidualnie. Dzięki temu, że jesteśmy instytucją regionalną, możemy sobie pozwolić na traktowanie wszystkich naszych klientów jak partnerów.
- W przypadku pana Pawłowskiego, doszliśmy do wniosku, że we wspólnym interesie regionu jest, by takich gospodarstw jak to prowadzone przez niego nie zabrakło. Od tego zależy nie tylko cena i jakość pożywienia, które potem trafia na nasze stoły, ale przede wszystkim to, by z biegiem czasu tego pożywienia nie zabrakło.
Gospodarstwo Daniela Pawłowskiego to w tej chwili największe gospodarstwo produkcyjne we wsi. A tych ubywa z roku na rok. Powodów jest kilka. Rozwojowi produkcji rolnej nie służy system dopłat. Te zależą bowiem od posiadanych gruntów, a nie od produkcji.
- W praktyce dopłaty przysługują właścicielowi ziemi, nawet jeśli oddaje ją komuś w dzierżawę, a sam nie robi nic w zakresie produkcji rolnej. Młodzi, którzy przejmują gospodarstwa po swoich rodzicach coraz częściej emigrują do miast. Na miejscu zostają starsi. Często tylko po to, by utrzymać takie dopłaty, które są wtedy swojego rodzaju zasiłkiem socjalnym – zauważa Daniel Pawłowski.
Inny powód to rosnące koszty takiej produkcji. I duże wymogi hurtowni, jeśli chodzi o jakość surowców. Na przykład jakość mleka mleczarnie badają co dwa dni. Gdy jest zbyt niska, dochód producenta spada. Co to oznacza dla rolników? Zdaniem Daniela Pawłowskiego, bez kompleksowego podejścia do własnego gospodarstwa, ten biznes przestaje się opłacać.
Mieć kompleksowe podejście
- Dla mnie kluczowa okazała się kwestia żywienia - tłumaczy Daniel Pawłowski. - Współpracuję w tym zakresie ze specjalistą. Dużo czasu i trudu wkładam w to, żeby moje bydło było karmione odpowiednio. Żadnego GMO, prawidłowa suplementacja, czysta żywność pochodząca z samodzielnie uprawianego pola. To przekłada się nie tylko na ilość mleka, ale także na jego jakość. Smutna krowa mleka nie da. A źle karmiona da mleko kiepskiej jakości. Tego nie nauczy żadna szkoła, bo oprócz wiedzy, trzeba dużo praktyki, wyczucia i pasji.
Daniel Pawłowski sam zajmuje się też inseminacją bydła. Gdyby teraz miał pójść do szkoły, wybrałby weterynarię. To jego pasja. Póki co, uczy się na własną rękę i od specjalistów, z którymi pozostaje w ciągłym kontakcie. Co jeszcze? Na pewno następna obora, może więcej własnych gruntów.
(materiał partnera)