Zapraszamy na relację na żywo


Ślepsk Malow Suwałki


Asseco Resovia Rzeszów

24.11.2024
14:45

05.05.2015

Polsko-litewski „most” energetyczny, a czyj prąd?

Dobiega końca budowa linii energetycznej wysokiego napięcia z Ełku do litewskiego Alytus. Konstrukcja dwutorowej linii naziemnej 400 kV po polskiej stronie (od rozdzielni Ełk Bis do granicy polsko-litewskiej) ma zostać ukończona w październiku 2015. Podobna linia energetyczna na odcinku 51 km od rozdzielni Alytus na Litwie do granicy litewsko-polskiej zostanie ukończona już w lipcu 2015. Otwarte jest tylko pytanie, czyj prąd popłynie tą linią? Wiele wskazuje na to, że będzie to rosyjska, a nie litewska, ani tym bardziej polska energia.

Celem budowy „mostu” energetycznego Polska-Litwa było domknięcie tzw. Pierścienia Bałtyckiego, sieci połączeń elektroenergetycznych otaczających rejon Morza Bałtyckiego i wyeliminowanie istniejących "wysp energetycznych" na wewnętrznych rynkach Unii Europejskiej. Trzy kraje bałtyckie - Litwa, Łotwa i Estonia - zostaną podłączone do sieci energetycznej Europy kontynentalnej.

Kwota inwestycji w projekt po stronie polskiej wynosi 430 mln euro, a po stronie litewskiej - 150 mln euro. Projekt połączenia elektroenergetycznego Polska-Litwa LitPol Link znajduje się na liście PCI (projektów wspólnego zainteresowania) UE. Międzynarodowym koordynatorem prac przygotowawczych i budowlanych dla wdrożenia połączenia elektroenergetycznego jest spółka LitPol Link założona w 2008 roku, a jej właścicielami są Litgrid i PSE, operatorzy elektroenergetycznych systemów przesyłowych na Litwie i w Polsce.

Zamknęli starą atomową, nie zbudowali nowej

Temat nie nowy. Już w 1997 roku premier Włodzimierz Cimoszewicz podpisał porozumienie z Litwą o budowie takiego mostu z Alytusa do Ełku na Mazurach. Pierwszy etap inwestycji miał zakończyć się w 2002 roku, a całość, która miała pozwolić na eksport litewskiego prądu, także na Zachód, w 2020 roku. Polska miała jednak w tamtym czasie nadmiar prądu oraz deficyt perspektywicznie myślących polityków. Stąd też dopiero w maju 2008 r., w Warszawie, powołano polsko-litewską spółkę Litpol Link, która miała za zadanie zbudować ten most. Koszt inwestycji obliczono wówczas na 700 mln euro, ale większość miała pochodzić z unijnych programów. Budowa miała potrwać cztery lata i była ściśle związana z drugą inwestycją: budową nowej elektrowni jądrowej w Ignalinie na Litwie. Bracia Litwini zobowiązali się bowiem, wstępując do UE, zamknąć starą w 2009 roku.

Koszty likwidacji – jak oceniają specjaliści – sięgają nawet kilku miliardów dolarów. Tylko zamknięcie w 2004 roku jednego z dwóch pracujących reaktorów (po 1500 megawatów każdy) kosztowało 2,5 mld USD. Cały zaś majątek elektrowni ocenia się na 15 mld dolarów.
Elektrownię zbudowano w 1983 roku według radzieckiej technologii. Zaspokajała w 80 procentach potrzeby kraju i umożliwiała eksport aż 5 mld kWh rocznie. W dodatku był tu produkowany najtańszy prąd w Europie. Już w 1997 roku elektrownia przeszła gruntowną modernizację, która kosztowała Litwinów kilka mld dolarów. Jeszcze przed wejściem Litwy do UE, litewskie władze przekonywały, że wystarczy wymienić kanały paliwowe reaktorów, by przedłużyć ich żywot o kolejnych 15 lat. Zgody Brukseli na to nie było.
Nieco później upadł pomysł zbudowania nowej atomowej. Główny powód – to koszty inwestycji. Ościenne państwa (Łotwa, Estonia, Polska) mimo całej politycznej retoryki, nie wyłożyły ani centa na ten projekt.

Litwa stała się, zatem importerem energii elektrycznej. Co prawda jej konwencjonalne elektrownie (na gaz oraz wodne) są w stanie zaspokoić potrzeby energetyczne kraju, ale produkują drogi prąd. Stąd też Litwa importuje prąd głównie z Rosji oraz ze Skandynawii. Rosjanie sprzedają tanio, a Skandynawski prąd, co prawda też jest tani, ale tylko wtedy, gdy pada tam deszcz, bo produkowany jest przez hydroelektrownie.

Polska importerem energii elektrycznej

Polska w 2014 roku stała się zaś – po raz pierwszy – importerem energii elektrycznej. Jak podał 4.04. portal WysokieNapiecie.pl, w 2014 roku polskie elektrownie wyprodukowały mniej energii elektrycznej, niż zużyli krajowi odbiorcy. Według najnowszego raportu Polskich Sieci Elektroenergetycznych, w 2014 roku kupiliśmy za granicą o 2,2 TWh energii więcej, niż wyeksportowaliśmy. To niemal tyle, ile zużywa całe województwo podlaskie. Kupujemy prąd m.in. od Szwecji i Niemiec, bo tam taniej niż z polskich węglowych elektrowni. Nic dziwnego, że w 2014 roku elektrownie węglowe wyprodukowały o 5 proc. mniej prądu niż rok wcześniej. Powód? Energię za granicą można kupić taniej. To wyzwanie dla doktryny niezależności energetycznej kraju – alarmuje portal.
 
Pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu to Polska miała nadmiar energii elektrycznej, przez co zaniedbała własne inwestycje. Teraz, jak obliczono w Ministerstwie Skarbu, trzeba w perspektywie 20 lat wydać na moce wytwórcze energetyki, co najmniej 120 mld złotych. Do tej sumy należałoby jeszcze dodać koszty modernizacji linii przesyłowych.

Rosyjski prąd w polsko-litewskim „moście”?

Czyj zatem prąd popłynie do nas nowym polsko-litewskim „mostem” energetycznym? Być może będzie to Skandynawski, bo właśnie rusza budowa ostatniego odcinka łącza elektrycznego Litwa-Szwecja. Na Morzu Bałtyckim rozpoczęły się po zimie prace układania kabla ostatniego, liczącego 150 kilometrów, odcinka łącza elektrycznego „NordBalt", który połączy Litwę i Szwecję. Jak donosi operator sieci przesyłowej Litgrid, odpowiedzialny za budowę mostu energetycznego ze Szwecją, prace mają być ukończone do końca lata br.
Kabel łącza NordBalt, o długości 453 kilometrów, będzie najdłuższym na świecie kablem łącza elektrycznego, posiadającego plastikową izolację. NordBalt - pierwsze łącze elektryczne Litwy ze Skandynawią - ma zacząć działać już w grudniu tego roku.

Jeszcze tańszy prąd mają, Rosjanie. Sprzedają go już Litwinom, a niewykluczone, że zbudowanym za unijne i polsko – litewskie pieniądze „mostem” do nas też popłynie rosyjska energia elektryczna. Wszak linia energetyczna nie może stać pusta.

W Polsce działa już spółka IRL Polska (należąca do rosyjskiej grupy Inter Rao), która ma stosowne pozwolenia  i zamierza handlować energią z obwodu kaliningradzkiego. Co prawda tam też przyhamowano budowę elektrowni atomowej, ale nie zatrzymano inwestycji. Poza tym w obwodzie są elektrownie gazowe i węglowe. Rosyjski prąd może też płynąć do nas przez Białoruś i Litwę - nowym „mostem” właśnie. Poza tym, Rosjanie budują na Białorusi elektrownię atomową.
- Powyższy scenariusz może okazać się niezwykle niebezpieczny dla naszego kraju, starającego się uniezależniać od rosyjskich źródeł energii. Niestety jest on bardzo prawdopodobny w przypadku rugowania węgla z polskiego miksu energetycznego (w związku z koniecznością 30% redukcji emisji CO2 względem 1990 r. na co przystała premier Ewa Kopacz podczas niedawnego szczytu klimatycznego UE), fiaska budowy elektrowni atomowej i znacznego wzrostu udziału OZE w ogóle produkowanej nad Wisłą energii. W takim wypadku import energii z siłowni jądrowej w obwodzie kaliningradzkim może okazać się niezwykle atrakcyjny, tym bardziej że struktura mocy wytwórczych Niemiec i Szwecji, a więc krajów, z których Polska importuje obecnie najwięcej energii, nie gwarantuje pewności dostaw. Miks energetyczny Berlina jest już bowiem całkowicie zdominowany przez OZE, a w przypadku Sztokholmu stanowi około 30 proc. całokształtu. Niemieckie i szwedzkie moce eksportowe są więc zależne od warunków atmosferycznych (wietrzność, nasłonecznienie, poziom wód w rzekach napędzających hydroelektrownie) i polski przemysł będzie musiał brać to pod uwagę – ostrzega Piotr Maciążek z portalu defence24.pl.

To byłby rzeczywiście paradoks, że zbudowanym za europejskie pieniądze łączu energetycznym miałby płynąć prąd z kraju, z którym jesteśmy prawie na ścieżce wojennej. A jest to możliwe, bo rosyjski przemysł energii elektrycznej, w tym spółka Rosatom, nie został objęty zachodnimi sankcjami wymierzonymi w Rosję w związku z wydarzeniami na Ukrainie.

Litewscy politycy chcą powrotu Polski do projektu elektrowni atomowej

Wiceprzewodniczący Sejmu Litwy Gediminas Kirkilas jest zdania, że do planowanej budowy elektrowni atomowej w Wisagini należy ponownie próbować zaangażować Polskę. Według słów posła Łotwa i Estonia obojętnie patrzą na projekt elektrowni atomowej, a z martwego miejsca jego realizację mogłyby dźwignąć polskie inwestycje.

Jak powiedział G. Kirkilas, za udziałem Polski w tym projekcie przemawiają dwa aspekty: po pierwsze jest to państwo silniejsze gospodarczo od pozostałych, po drugie - samo zastanawia się nad energetyką atomową, więc mogłoby uczestniczyć w projekcie w celu zdobycia doświadczenia.

Z projektu elektrowni atomowej w Wisagini Polska wycofała się w 2011 roku. Premierzy Łotwy i Estonii, którzy niedawno gościli na Litwie, zaznaczyli, że udział ich państw w projekcie będzie zależał od opłacalności elektrowni.
Jak poinformował portal BiznesAlert.pl, mimo zawieszenia projektu budowy elektrowni atomowej Wisagine na Litwie, Łotwa i Estonia zasygnalizowały, że są gotowe przyłączyć się do projektu, jeśli będzie on opłacalny ekonomicznie. A w to wątpią niemal wszyscy analitycy.

Jan Wyganowski
Na fot: Słupy „mostu” energetycznego k.Suwałk

udostępnij na fabebook
Skomentuj:
nick*
komentarz*