Ślepsk Malow Suwałki
Asseco Resovia Rzeszów
24.11.2024
14:45
25.04.2015
Ania Rusowicz. Pieniądze z muzyki mają discopolowcy, a nie wykształceni muzycy [wywiad]
Obdarzona mocnym, charyzmatycznym głosem. Z jednej strony odważna i bezkompromisowa, z drugiej – delikatne „dziecko-kwiat”. Ania Rusowicz, córka Ady Rusowicz, wystąpiła w piątek w Suwałkach. Dzień wcześniej wręczała Fryderyka. Przed koncertem udzieliła wywiadu Justynie Brozio.
- Co sądzi Pani o Fryderykach? Niektórzy twierdzą, że statuetka się zdewaluowała. Pani zdobyła cztery Fryderyki.
- Myślę, że jest to najważniejsza nagroda w naszym kraju jeśli chodzi o muzykę. Chyba nawet ważniejsza od nagród w Opolu, bo w przypadku Fryderyków głosują ci, którzy trochę się na muzyce znają. Fryderykom zarzuca się, że jest to nagroda branżowa, ale lekarzy czy prawników też oceniają ludzie z ich grupy zawodowej. Jakby to było, gdyby o tym, czy dany lekarz jest dobry, czy nie ludzie decydowali w głosowaniu? Tylko fachowiec może ocenić fachowca. To jest logiczne. Dlatego Fryderyk w moim poczuciu jest o wiele ważniejszy niż nagrody sms-owe. Bo to zawsze można kupić.
- A co Pani zrobiła ze swoimi statuetkami?
- Od tego roku jest tak, że statuetki otrzymują artysta i producent jego płyty. Gdy ja odbierałam Fryderyki, jeszcze tak nie było. Podzieliłam się moimi Fryderykami z producentem. Jeden jest u Kuby Galińskiego, a trzy są u mnie.
- Nominację w kategorii rock otrzymał m.in. pochodzący z Suwalszczyzny Tomasz Organek. Niestety, nie otrzymał statuetki. Czy Państwo się znają?
- Tak, jak najbardziej. Kumplujemy się od kilku lat. Właściwie znamy się jak łyse konie. Zaczynaliśmy razem przygodę w muzyce. Graliśmy w różnych formacjach. Stopniowo dojrzewaliśmy.
- A propos dojrzewania… W Pani przypadku zaczęło się od R&B, soulu. Teraz psychodeliczny rock, big-bit. Czy to już na stałe?
- Muzyka „Dezire”, to nie była moja muzyka. Na wokalistę trzeba patrzeć pod kątem tego, co robi sam, na solowe albumy. Wielu muzyków odchodzi od zespołów, nagrywa własne płyty, które są kompletnie inne od tego, co grali w formacjach. Muzyka solowa – to jest to, co naprawdę gra w duszy. Są zespoły, w których na przykład rządzi gitarzysta, nie wokalista i wokalista ma tak naprawdę niedużo do powiedzenia. Ja tak właśnie miałam w zespole „Dezire”. „Dezire” funkcjonował dużo wcześniej. Oglądałam ich teledyski w telewizji i do głowy mi nie przyszło, że będę kiedyś z nimi śpiewała, ale to była moja szansa na poznanie i dotarcie do jakiegoś muzycznego środowiska.
- Zastąpiła Pani Karolinę Stelamasiak.
- Tak. Przeszłam normalnie casting i mnie wybrano. Bardzo chciałam śpiewać. Dobry wokalista w każdej muzyce się obroni, ale to nie znaczy, że powinien śpiewać każdy rodzaj muzyki.
- Czyli to, co Pani teraz śpiewa to jest właśnie TO?
- Myślę, że cztery Fryderyki mówią same za siebie. To jest nagroda za prawdę. Jeden, to można pomyśleć – skok w bok, muzyczny romans. Ale cztery? Wszyscy uwierzyli, że w tym gatunku muzycznym jestem spójna, jestem prawdziwa. I tak jest. Kocham rzeczy szczere, prawdziwe . Tego się trzymam. Niejako zapoczątkowałam modę na muzykę vitage’ową u nas w kraju.
- Było trudno?
- Bardzo. Myśmy się na początku wszyscy uczyli. Mixowali.
Muzycy od Natalii Przybysz grali wcześniej u mnie. Producent Ani Dąbrowskiej też najpierw współpracował ze mną. Wszyscy poruszamy się w klimatach retro. To tak odpaliło, dlatego, że muzyka vintage’owa w Polsce była w formie takiego odgrzanego kotleta. Wystawiliśmy tej muzyce pomnik- nie rusza się Niemena, nie rusza się Nalepy, wielu innych zespołów. A ja sobie pomyślałam, czemu nie można tworzyć piosenek w takim stylu? Czy ktoś mi zabroni? I po prostu zaczęłam robić takie piosenki.
- I nie napotkała Pani na opór, bunt ze strony starszych słuchaczy big-bitowych?
- Są ludzie, którzy podchodzą do tego bardzo dojrzale i cieszą się. Mówią: „ Ania, fajnie, że wzięłaś się za naszą muzykę!”. A są też tacy, którzy nie przeszli jeszcze pewnej granicy, granicy wieku. Zapomnieli, że trochę im lat przybyło. Uważają, że to, czego kiedyś słuchali, to było wyłącznie ich, że to był tylko ich czas. I sądzą, że ja im kradnę młodość. To jest naturalne, taka trochę zawiść.
Otrzymałam dużo wsparcia. Na przykład od Andrzeja Zielińskiego, Ireny Santor. Ten rodzaj muzyki padł. Był głęboko zagrzebany. Nie do ruszenia. Dzięki mnie o gwiazdach tamtej daty udało się przypomnieć.
- Festiwale tak, ale do rozgłośni radiowych ciężko się Pani przebić.
- Moja druga płyta jest trudna. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale myślę sobie o artystach, którzy robili kariery w latach 90-tych: Edyta Bartosiewicz, Kasia Kowalska, „Wilki”. Te zespoły są grane do dzisiaj. W radiach też. Ale ich starsze przeboje. Jak nagrywają nowe płyty, rozgłośnie już ich nie chcą.
- Dlaczego tak jest?
- Bo radia są przesycone. Mają ułożony program. Główne rozgłośnie komercyjne u nas w kraju nie są polskie. Tak jak w przypadku wielu korporacji, ich kapitał idzie na zewnątrz. Nie mają interesu w tym, żeby na ich antenie leciała polska muzyka. Wielu artystów się temu podporządkowuje.
- Czy to nie jest frustrujące?
- To jest bardzo frustrujące! Ale też bardzo krzywdzące dla całego narodu. Francuzi doskonale z tym poradzili. Wprowadzili parytet – 50 procent muzyki francuskiej. Nasze prawo nie chroni artystów. Na czwartkowej gali Fryderyków w końcu muzycy odważyli się mówić. Rozmawialiśmy o tym za kulisami, że trzeba coś zrobić, że nam za chwilę braknie energii na robienie muzyki i nasza kultura padnie. Nie trzeba najeźdźcy. To się odbywa już. Tracimy kulturę. A tam gdzie kultura umiera, pojawiają się właśnie takie grzybki, jak disco polo, zachodnie kapele, które bardzo chętnie grają w Polsce. Czy wie pani, że koncert Madonny, Beyonce będziemy wszyscy spłacać do niewiadomo którego, n-tego roku? Wszyscy. Ja, pani. Chociaż nie byłyśmy na tym koncercie.
Nie ma związków zawodowych artystów. Rynek muzyczny to okropny bałagan. My to robimy, bo to kochamy, ale mamy się coraz gorzej. Zastanawiamy się, czy nie będziemy musieli szukać sobie innej pracy, przestać zajmować się muzyką. Przestać pisać piosenki. A szkoda by było! Mamy w Polsce naprawdę bardzo utalentowanych muzyków. Na co dzień nie widzimy tych zależności i mało nas obchodzą. Media podają, że w muzyce jest kasa, szmal. Owszem, jest. Pieniądze z muzyki mają discopolowcy. To oni posiadają najpiękniejsze domy, samochody.
- Jest Pani rozgoryczona?
- Patrzę na to wszystko ze strony profesjonalisty, bo w tym siedzę. Otaczają mnie także profesjonaliści. Dążę do pewnych ideałów. Jestem takiego zdania, że „wpuść bydło na salony, obudzisz się w chlewie”. Potem będzie za późno. Ciężko będzie coś zmienić.
- Co można na to poradzić?
- Politycy nie chcą się zajmować tymi sprawami. Na zasadzie – artyści zawsze sobie poradzą. Owszem, poradzimy. Bo artyści kochają to, co robią i zniosą wiele, będą żyli w nędzy, nie będą mieli na rachunki. Ktoś wmówił ludziom, że pieniądz ma największą wartość. Piosenki, teksty nie mają znaczenia.
- Czyli sami skazujemy się na bylejakość?
- Jesteśmy bardzo dzielnym narodem i uważam, że po drugiej wojnie światowej genialnie sobie z tym wszystkim poradziliśmy. Dogoniliśmy Europę, ale często sami niszczymy swój dorobek. Jak alkoholik. Mamy coś, odbudowaliśmy i nie potrafimy tego utrzymać. Jako społeczeństwo powinniśmy pracować dla siebie.
- Chciałabym zmienić temat i zapytać o plany muzyczne.
- Kolejna płyta będzie okolicznościowa. Przez to, że moje dzieciństwo było bardzo specyficzne, bo straciłam dom, rodziców, wszystko się rozpadło - przywiązuję wielką wagę do tradycji. Zawsze pieczołowicie przygotowuję świąteczne potrawy. Kiedyś, gdy siedzieliśmy przy stole z mężem i słuchaliśmy kolęd, wpadłam na pomysł, aby nagrać własne. Napisaliśmy pastorałki. „Skaldowie”, „Czerwone Gitary”, „Niebiesko-Czarni” też je wcześniej pisali. Płyta wyjdzie przed Bożym Narodzeniem.
- Ile ma Pani w domu winylowych płyt?
- Nie wiem. Ja w ogóle nie liczę. Czasami nie wiem, jaki jest dzień, którego dzisiaj mamy. Nawet mylę się co do roku. Dla mnie za liczbą nic nie stoi. Daty nie mają żadnego znaczenia. Ważne jest to, co czuję w danej chwili. Emocja. Ja nawet czasami mylę się, ile ja mam lat. Rzucę liczbę, a mąż na to: „Hej, ale ty chyba o rok starsza jesteś”. A ja na to, że faktycznie. Tracę poczucie czasu.
- Bardzo dziękuję za rozmowę.
– Ja również.