02.10.2019

Jan Komasa: Nie zajmuję stanowiska. Robię filmy

Od zawsze mnie interesują historie o ludziach, którzy są poza nawiasem. Ciekawy jest dla mnie każdy, kto jest inny i społeczność go wyklucza. […] Jeżeli ktoś potrafi, mimo swojej inności, przeprowadzić coś dobrego, to mi to imponuje w życiu i chcę o tym robić filmy - o najnowszych produkcjach, zbieżności filmu z rzeczywistością z Janem Komasą, reżyserem i scenarzystą rozmawia Joanna Sławińska.

Gratuluję statuetki za najlepszą reżyserię na 44. FPFF w Gdyni dla filmu „Boże ciało” i kilku innych nagród, w tym nagrody publiczności. Twój film został też wybrany na polskiego kandydata do Oscara. Myślę, że historia Daniela ma sporo elementów uniwersalnych, liczysz na oscarową nominację w kategorii Pełnometrażowego Filmu Międzynarodowego, jak teraz nazywa się ta kategoria?

Bardzo się cieszę, że polska komisja wybrała ten film i jednocześnie drżę, ponieważ czeka nas teraz intensywny czas kampanii, aby dotrzeć do jak największej liczby osób, które pozwolą nam znaleźć się na shortliście - to pierwszy etap. Żeby mieć pewność, że nasz film zobaczy jak najwięcej członków komisji oskarowej - szukamy amerykańskiego dystrybutora oraz agencji PR, która poprowadzi kampanię. Powinniśmy zorganizować pokazy i poprowadzić wszelkie inne działania, aby jak najwięcej osób głosujących na w tej kategorii zobaczyło “Boże ciało”.

„Zimna wojna” miała w ubiegłym roku ogromne pieniądze, niestety my takich nie mamy, natomiast zostaliśmy przyjęci z „Bożym ciałem” na 25 festiwali tylko przez te 2-3 miesiące, również w Stanach Zjednoczonych, więc liczymy na duży rozgłos.

Wróćmy do momentu, w którym zainteresowałeś się tą historią, która była najpierw tematem reportażu Mateusza Pacewicza, a później jego scenariusza.

Nie znałem reportażu, Krzysztof Rak - świetny scenarzysta i producent kreatywny - przysłał mi scenariusz autorstwa Mateusza Pacewicza. Była to bardzo skromna opowieść o chłopaku, który udaje księdza, świetnie udokumentowana - na przykład bardzo dobrze pokazany był ten zbieg okoliczności, który się wydarzył w rzeczywistości, dzięki któremu chłopak bez święceń zaczyna być księdzem w małej społeczności w Polsce. Zdobywa zaufanie ludzi, przeprowadza w miasteczku swoisty rodzaj terapii, stara się wyleczyć tę społeczność z jej traum. To mnie wciągnęło, ale miałem dużo uwag i zaproponowałem sporo zmian, ponieważ zależało mi na tym, aby scenariusz  był jak najlepszy. Jakież było moje zdziwienie, gdy dwa miesiące później przyszła wersja z wprowadzoną większością tych uwag.

           Fot. Andrzej Wencel © Aurum Film

I teraz scenariusz Mateusza Pacewicza nagrodziło jury festiwalu w Gdyni.

Wtedy, po tych zmianach, „zobaczyłem” film, który chcę zrobić, co mi się nigdy nie zdarzyło z cudzym scenariuszem, bo sam je sobie zazwyczaj pisałem. Chciałem poznać człowieka, który napisał ten tekst. Nie wiedziałem, że to chłopak 11 lat młodszy ode mnie, więc pouczałem go w pierwszym mailu o tym, jak się porozumiewają dzisiaj młodzi ludzie, jakiej muzyki słuchają, a okazało się, że scenarzysta to rocznik 1992. To było dosyć śmieszne, wspominamy to miło do dzisiaj. Świetne też było to, że Mateusz nie wziął tych uwag do siebie, lecz uznał, że wspólnym celem jest zrobienie możliwie najlepszego filmu. Byłem tak zadowolony, że kiedy spotkałem się z Mateuszem osobiście, praktycznie od razu zaproponowałem mu kolejną współpracę, tym razem nad „Salą samobójców. Hejterem”. Jakimś cudem zrobiliśmy oba filmy w ubiegłym roku.

Jeśli chodzi o „Boże ciało”, to stanowimy team, w którym jest  Krzysiek Rak, zarazem ojciec projektu i swatka - sam mówi, że zeswatał nas z Leszkiem Bodzakiem, który dołączył później, i z Anetą Hickinbotham. Zaledwie kilka dni wcześniej dostali Złote Lwy za „Ostatnią rodzinę”, wtedy, w 2016 roku.

Nie obyło się bez problemów, ponieważ temat jest kontrowersyjny i takie też jest jego ujęcie w scenariuszu. Za pierwszym podejściem komisja PISF skierowała projekt do poprawek z tego powodu, że nie były znane nasze intencje, to znaczy czy chcemy działać dla Kościoła czy przeciw Kościołowi. No cóż, nie zamierzaliśmy być ani za, ani przeciw, po prostu chcieliśmy opowiedzieć tę historię i mam nadzieję, że to zostało w tym filmie. Według mnie zadaniem reżysera nie jest zajmowanie stanowiska, bo nie robię publicystyki. Po prostu chcę robić film ukazujący rzeczywistość trójwymiarowo i tak, żeby ludzie wyciągali własne wnioski.

Czy spotkałeś się kiedykolwiek z pierwowzorem postaci Daniela, którą zagrał Bartosz Bielenia?

W naszym filmie zostały dodane bardzo ważne elementy, których nie było w oryginalnej historii. Na przykład to, że nasz bohater pochodzi z poprawczaka, ta klamra w filmie jest strasznie ważna dla naszego bohatera. Druga rzecz to wypadek w tej miejscowości, otóż Daniel, którego prawdziwe imię to Patryk, trafił również do małej miejscowości, też chciał być księdzem, ale nie mógł nim być. Były powody, dla których to pragnienie się pojawiło, prawdziwy ksiądz proboszcz - tak jak w późniejszym scenariuszu - ze względu na  chorobę nie domagał, więc nastąpił między nimi taki deal: zastąp mnie, ja się udam na leczenie, Kuria niczego się nie dowie. Prawdziwy jest także sposób, w jaki Daniel wchodzi w społeczność i jak odnajduje niej pęknięcia, które stara się zaleczyć, w czym jest wyjątkowo dobry, ponieważ naprawdę zależy mu na tym, żeby pomóc ludziom.

           Fot. Andrzej Wencel © Aurum Film      

Bartosz Bielenia, z tą twarzą anioła i wielkimi uduchowionymi oczami, stworzył sugestywną postać tego bohatera, trochę „nie z tego świata”. Ale nie odpowiedziałeś mi czy spotkałeś się z tym prawdziwym, z Patrykiem.

Jak „zobaczyłem” tę historię uznałem, że nie ma potrzeby spotykać się z tym człowiekiem. To była sytuacja wyjątkowa, bo zarówno przy „Sali samobójców”, jak i przy „Mieście ‘44” czy „Golgocie wrocławskiej” i przy dwóch dokumentach, które zrealizowałem, zawsze się spotykałem z ludźmi, którzy inspirowali mnie do tych filmów. Z prawdziwymi uczestnikami walk powstańczych przez 8 lat chciałem być jak najbliżej i jak najwięcej od nich wydobyć. W przypadku tej historii miałem poczucie, że mam to wystarczająco zdokumentowane, ponieważ spotykałem się z wychowankami rozmaitych Młodzieżowych Ośrodków Socjoterapii i zakładów poprawczych. Obserwowałem ich, jak również ich stosunek do wychowawców. Nagle zobaczyłem to dokładnie odmalowane w scenariuszu Mateusza i to mnie uderzyło: aha, mamy osobę, która zrobiła tę całą robotę za mnie.

To, że ja ich też znałem pomogło mi ulepić całą tę relację bohater - ksiądz Tomasz.

Dodam, że Mateusz miał i ma kontakt z oryginalnym Patrykiem, są ze sobą w dosyć bliskiej relacji. Patryk napisał ostatnio do Mateusza, że trzyma kciuki za film. Nie widział go jeszcze, a ten film naprawdę mocno oderwał się od jego historii, zresztą historia samego tylko Patryka nie jest jedyną, którą poznał Mateusz. Był w tej parafii, w której to wszystko się wydarzyło, poznał też parafian, księży, pierwowzór księdza Tomasza.

To jest bolesna historia, dlatego nie chcieliśmy jej umieszczać w tym samym miejscu ani podobnym, tylko w górach, przenieść ją w zupełnie inny region. To jest tak bolesne, bo ci ludzie naprawdę zaufali. Są mocno wierzący. A przyszedł ktoś, kto dał im nadzieję, podczas gdy ten poprzedni ksiądz, z różnych powodów, jej im nie dał. I nagle się pojawił ktoś, kto im daje nadzieję i na koniec okazuje się, że to jest oszust. Oryginalnego Patryka spotkała ekskomunika, Kościół wyrzucił ze swojej społeczności jako kogoś, kto złamał zasady główne, fundamentalne. No, ale co zrobić z tymi wszystkimi ludźmi, którym on udzielił ślubów, ochrzcił dzieci? Nagle ci religijni ludzie pytają: to my jesteśmy małżeństwem czy nie, skoro zwykły facet udzielił nam ślubu? To było duże zagadnienie dla Watykanu, zebrała się komisja i zostało przeprowadzone śledztwo, które dało niezwykłe rezultaty - Watykan uleczył te sakramenty, co się nie zdarza i powiedział, że mimo, iż to nie było przeprowadzone w sposób godny (taka jest klauzula w prawie kanonicznym), to jednak w sposób autentyczny. Te wszystkie sakramenty przeprowadzone przez osobę świecką, takie jak chrzty, spowiedzi, śluby i pogrzeby, stały się legalne.

           Fot. Andrzej Wencel © Aurum Film
Dlaczego właściwie chciałeś opowiedzieć o Patryku - Danielu?

Od zawsze mnie interesują historie o ludziach, którzy są poza nawiasem, o ludziach, którzy się czują inni, tak jak było w „Sali samobójców”. Ciekawy jest dla mnie każdy, kto jest inny i społeczność go wyklucza. To jest nieustający konflikt życiowy, myślę, że dla większości artystów, nie jestem tu wyjątkiem, ale mnie to bardzo inspiruje. Jeżeli ktoś potrafi, mimo swojej inności, przeprowadzić coś dobrego, to mi to imponuje w życiu i chcę o tym robić filmy.

„Sala samobójców. Hejter” po sukcesie „Sali Samobójców” to film bardzo wyczekiwany, w dodatku będzie niezwykle aktualny. Premiera w styczniu.

To jest film, który myślę, że będzie bardzo mocny w Polsce. O ile „Boże ciało” jest filmem niezwykłym, bo jest trochę zawieszonym poza czasem i przestrzenią, o tyle „Sala samobójców. Hejter” dotyka rzeczy, które się u nas dzieją, ale nie tylko u nas: w Stanach Zjednoczonych, w całej Europie. Będzie opowiadać o motywowanym politycznie hejcie, o hejcie społecznym, o niszczeniu ludzi.

Zdecydowanie jest odwrotnością „Bożego ciała”, które jest opowieścią o złożoności dobra. „Hejter” jest natomiast opowieścią o złożoności zła, jest historią człowieka, który staje się coraz skuteczniejszym hejterem, stacza się w absolutną otchłań i czerń, oszukuje widza. Mamy tu dokładną odwrotność procesu, który przechodzi Daniel. Będzie to bardziej gatunkowy film, thriller i wobec tego dla nieco starszych widzów, niż pierwsza „Sala samobójców”. I czuję, że będzie bardzo kontrowersyjny.

Przy okazji filmu „Sala samobójców. Hejter” wydarzyło się parę niezwykłych rzeczy… Zdjęcia zakończyliśmy 22 grudnia 2018 roku i jedną z centralnych nici narracyjnych jest przygotowanie zamachu i zamach na prezydenta miasta. Trzy tygodnie później taki zamach się wydarzył (na prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza – red.). Druga niezwykła rzecz: imiona prezydenta i zamachowca w scenariuszu pokrywają się z tymi rzeczywistymi, a przecież powstał dużo wcześniej. A data premiery, którą mamy wpisaną od dwóch lat w papiery dystrybucyjne - 13 stycznia - pokrywa z datą zamachu. Dotknęło nas to, co się dzieje i wymyślaliśmy to jako political fiction i nagle się to wydarzyło! To jest bardzo ciężki dla mnie temat i myślę, że będzie to bardzo trudny, mocny film.

Dech mi zaparło, jak podałeś te wszystkie przypadkowe zbieżności między filmem, a rzeczywistością, jestem pod wrażeniem. Dziękuję za rozmowę.
           Fot. Andrzej Wencel © Aurum Film

Rozmawiała Joanna Sławińska, dziennikarka Polskiego Radia

Fotografia tytułowa: 

Andrzej Wencel (C) Aurum Film
Fotografia na slajderze, na stronie głównej: Anna Rezulak 

Udostępniono dzięki uprzejmości FPFF w Gdyni.

Publikacja powstała w ramach Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
udostępnij na fabebook