25.03.2014

Suwalczanin ma własny teatr

Na początku marca na deskach Suwalskiego Ośrodka Kultury można było zobaczyć kontrowersyjny spektakl „Blackbird” Teatru TrzyRzecze z Białegostoku. W rolach głównych wystąpili Tomasz Sobczak i Dagmara Bąk. Reżyserem spektaklu był pochodzący z Suwałk Konrad Dulkowski.

Przedstawienie, choc niełatwe, zostało w Suwałkach bardzo dobrze odebrane. Na pewno nie przeszło bez echa. W miniony piątek i sobotę w Teatrze TrzyRzecze w Białymstoku można było obejrzeć przedstawienie do sztuki Dulkowskiego – „Błazenada”. O tym, dlaczego postanowił zamienić karierę dziennikarską na rolę reżysera i dramatopisarza i jak to się stało, że założył własny teatr, z Konradem Dulkowskim rozmawia Justyna Brozio.

- Spektakl „Blackbird”, który Pan wyreżyserował, to dosyć niestandardowa historia o spotkaniu dorosłej już kobiety z jej byłym kochankiem, właściwie pedofilem…

- Tak. Ona spotyka go po latach. Właściwie cały spektakl, to napięta relacja, wiszące w przestrzeni pytanie – po co ona wróciła? Czy chce się zemścić? Czy chce zadośćuczynienia? A może po prostu dowiedzieć się, jak to było? Czy była dla niego tylko obiektem seksualnym, czy kimś więcej? Tak naprawdę całe przedstawienie, to próba odpowiedzi na to pytanie. „Blackbird” naprawdę wzbudza olbrzymie emocje. Po jednym z przedstawień w Teatrze Dramatycznym w Warszawie widziałem, jak jedna z pań płakała, inna nie mogła po zakończeniu przedstawienia ruszyć się z miejsca. Mówiła, że potrzebuje czasu, aby dojść do siebie.

- Spektakl stawiał pytania, ale nie dał na nie jednoznacznej odpowiedzi. Czy taka, Pana zdaniem, jest rola teatru?

- Tak. Na jakiekolwiek pytania każdy widz musi odpowiedzieć sobie sam. Uważam, że owszem - taka jest właśnie rola sztuki, zwłaszcza teatru. Zadawanie pytań i poszukiwanie na nie odpowiedzi. Według mnie, teatr powinien doprowadzać do takich sytuacji, wytwarzać takie okoliczności, kreować taką rzeczywistość, w której widz może coś głęboko wewnętrznie przeżyć. Im intensywniej, tym lepiej. Teatr powinien dawać głęboko do myślenia. Powinien być zdecydowanie inny niż polityka tabloidów, gdzie wszystko podane jest bardzo dosłownie, łopatologicznie, gdzie się od razu wskazuje, kto jest ofiarą, a kto oprawcą. W teatrze powinno być inaczej.

 - Wyreżyserował Pan „BlackBird”, pisze Pan własne sztuki, które są zauważane i uznawane przez środowisko teatralne. Z Rafałem Gawłem założył Pan Teatr TrzyRzecze. A przecież „zrobił” Pan karierę dziennikarską, przez kilka lat pracował Pan w największych redakcjach w Polsce. Jest Pan laureatem wielu dziennikarskich nagród. Dlaczego zamienił Pan dziennikarstwo na teatr?

 - Zaczynałem od pracy w suwalskim „Radiu 5”, potem pisałem do suwalskich gazet. Następnie wyjechałem do Warszawy. Postanowiłem, że zostanę dziennikarzem w radiowej „Trójce”. Nikt w to nie wierzył, ale uparłem się i zostałem. Później mój „szlak bojowy” wiódł przez większość znaczących redakcji ogólnopolskich. Pracowałem w „Gazecie Wyborczej”, „Polska The Times”, „Przekroju”, „Polityce”… Z czasem zacząłem zauważać, że dziennikarstwo bardzo się zmienia. Mnie interesował reportaż. Jeżdżenie w teren, poznawanie życia innych ludzi od podszewki. Zawsze lubiłem troszeczkę żyć życiem swoich bohaterów. Dlaczego? Sam do końca nie wiem. Gdy robiłem reportaż o squatersach w Amsterdamie, po prostu mieszkałem na tych squatach przez miesiąc. Chodziłem z nimi na imprezy, włamywałem się razem z nimi do opuszczonych budynków, uciekałem przed policją. Gdy nadszedł kryzys, działy reportażu w większości gazet zaczęto bardzo mocno okrajać. Po kolei w każdej gazecie słyszałem to samo. Gdy w końcu w jednej powiedziano mi, że OK, chcą reportaż, ale żebym zrobił go przez telefon, stwierdziłem, że to kompletnie nie dla mnie. Uznałem, że nie ma już dla mnie miejsca w tym zawodzie. Zacząłem szukać czegoś nowego. Tak trafiłem do Szkoły Laboratorium Dramatu Tadeusza Słobodzianka w Warszawie. Ukończyłem tę szkołę. Tam powstał mój pierwszy dramat – „Dziesiona”. Wychodzę z takiego założenia, że w życiu nie należy czekać, aż ktoś nam coś da, ale staram się sam swykroić dla siebie trochę miejsca w życiu. Wraz z przyjacielem Rafałem Gawłem podjęliśmy decyzję, że zamiast czekać, aż ktoś nas zatrudni w teatrze, stworzymy własny teatr. Taki, jaki chcemy, jaki nam się marzy.

- A więc tak bardzo pokochał Pan teatr, że postanowił Pan zaryzykować. Zrezygnował Pan z dziennikarstwa, kupił stary drewniany dom w Białymstoku i przerobił go świątynię teatru. Czy to prawda, że nazwa „TrzyRzecze” została zaczerpnięta niejako po drodze, przeniesiona z trasy Suwałki-Białystok?

 - To prawda. Rafała Gawła, z którym stworzyłem teatr, poznałem w Suwałkach. Razem chodziliśmy do liceum. Przez jakiś czas mieszkaliśmy razem. Potem często jeździliśmy z Suwałk do Białegostoku. Koło Suchowoli widzieliśmy znak, zieloną strzałkę z nazwą „Trzyrzecze 1 km”. Zaintrygowało nas to słowo. Dowiedzieliśmy się, że wieś otrzymała nazwę od tego, że splatają się tam ze sobą trzy strumienie. Łączą się, a następnie wpadają do Biebrzy. Wydało się to nam bardzo magiczne, symboliczne, wręcz baśniowe. Te strumienie nie noszą nazwy. Istnieje legenda, która mówi, że osobę, która je ponazywa, spotka za to bardzo surowa kara, nieszczęście. Nazwa „Trzyrzecze” idealnie pasuje do ideologii naszego teatru. Dom na Młynowej, w którym znajduje się nasz teatr, przed II Wojną Światową należał do żydowskiego przedsiębiorcy Jakuba Flikiera, który zginął w getcie białostockim. Podczas wojny zginęła prawie cała rodzina Flikierów. Ci którzy przeżyli, wyjechali do Stanów Zjednoczonych. Na Młynowej też mieszają się różne strumienie – strumienie kultur. Białystok powstał przecież przez zmieszanie kultur: polskiej, białoruskiej i żydowskiej.

- Ryzyko się opłaciło. Teatr Trzyrzecze ma już swoich stałych odbiorców. Jest też znany w środowisku.

- Tak. Udało się nam. Teatr TrzyRzecze stal się rozpoznawalną marką. Recenzje ze spektakli drukowane są w prestiżowych magazynach teatralnych. Moja sztuka „Błazenada” została świetnie oceniona w ogólnopolskim konkursie na wystawienie sztuki współczesnej w czasopiśmie „Dialog”. Miesięcznik jest najważniejszym czasopismem teatralnym które drukuje współczesne dramaty. Wkrótce wydrukuje „Dziesionę”. W przypadku tej sztuki wydawnictwo zrobiło nawet „wyłom” w swoich zasadach, bo drukowane są tam dramaty, które nie miały jeszcze premiery, a „Dziesiona” była już wystawiana.

- Czy często Pan przyjeżdża do Suwałk?

 - Tak. Często bywam w Suwałkach. Zawsze i wszędzie podkreślam, że jestem suwalczaninem. Że moje korzenie tkwią w Suwałkach. To mnie określa. To mnie ukształtowało. W „Błazenadzie” pojawia się taki obraz, w którym bohaterka codziennie mija chłopaka idącego do szkoły koło cmentarza. Pisząc to, miałem na myśli cmentarz żydowski w Suwałkach. Nawet pojechałem na miejsce i zrobiłem zdjęcie. Chciałem przypomnieć sobie ten widok, tę atmosferę. Przez jakiś czas wynajmowałem stary dom w pobliżu cmentarza. Codziennie patrzyłem na cmentarz przez okno. 

- Dziękuję za rozmowę.

udostępnij na fabebook